sobota, 15 listopada 2008

Podsumowanie

Myślę, że intuicja mnie nie zawiodła i bardzo dobrze nazwałem swojego bloga. Otóż ten wyjazd okazał się o wiele większym challengem dla mnie niż się wcześniej spodziewałem. Dużo się działo. Od natłoku przeżyć, wrażeń i emocji miałem poczucie jakbym podróżował przez lata. Nie była to sprawa tylko miejsc, które odwiedzaliśmy, czy przygód, które przeżywaliśmy, ale tez ekipy, która w trójkę stworzyliśmy. Szczególnie Lukaszek dostarczył mi sporo adrenaliny i wewnętrznych przeżyć. Podsumowując, mogę śmiało powiedzieć, ze była to przygoda życia, zatem mogę zaliczyć ten wyjazd do bardzo udanych. Choć jest kilka rzeczy, które z perspektywy czasu rozegrałbym inaczej. To jednak, właśnie zdobywane doświadczenia kreują nasze postrzeganie świata. Tak tez było w tym przypadku, chyba największym plusem tego wyjazdu nie były odwiedzone miejsca, czy ekstremalne przeżycia, ale właśnie to, czego się nauczyłem. Coś, czego nie można oddać w blogowym poście. To jest dla mnie najcenniejsze. Był to wyjazd pierwszych rzeczy, bo naprawdę z wieloma sytuacjami miałem do czynienia po raz pierwszy. Pozytywnymi i negatywnymi, a czasami nawet ciężkimi do tak prostego zaszeregowania. Najłatwiej można powiedzieć o nich – dziwnymi. Ciekawi pewnie jesteście, co to takiego, bo brzmi bardzo tajemniczo? Nie chodzi o jedzenie szarańczy, czy pokaz walki kogutów, ale np. o to, że pierwszy raz w tego typu podróży nie byłem ani razu w pełni szczęśliwy, jak to drzewiej bywało. Może po prostu chodzi o to, ze świat nagle stał się totalnie dostępny, wszędzie mogę jechać, gdzie tylko dusza zapragnie, albo może chodzi o zupełnie coś innego – nie wiem. Co nie oznacza, że podróż mnie nie cieszyła. Oj, cieszyła i to bardzo, jednak zabrakło przeżywania takiej nikłej chwili pełnej szczęśliwości, którą każdy z nas ma przyjemność częściej lub rzadziej przeżywać. Co ciekawe, również pierwszy raz w moim życiu nie miałem chandry popowrotowej, związanej z tym, ze się wraca z niezwykle ciekawego, bogatego we wrażenia życia, do w sumie niezwykle nudnego i przewidywalnego świata – moja aklimatyzacja przebiegła niewiarygodnie szybko i łagodnie. Pierwsze wrażenia, kiedy pierwszy raz położyłem się w pokoju do łóżka były takie - ale tu jest cholernie zimno i jak tu jest cholernie cicho. Tam zawsze było głośno i zawsze było gorąco. Generalnie to ten wyjazd był przeze mnie zupełnie inaczej przyżywany niż wszystkie pozostałe, nie da się tego opisać, jedyne co mi przychodzi na myśl to to, że odczucia z nim związane są bardziej wewnętrzne niż zewnętrzne.
Cóż by tu jeszcze napisać więcej. Może ku przestrodze napisze o całej masie niepotrzebnych rzeczy, które ze sobą zabrałem:
- śpiwór (śpi się pod prześcieradłami w hotelach, albo kocem)
- karimata (z tego co pamiętam raz jej tylko użyłem do spania w pociągu, poza tym siedziało się na niej podczas alkoholowej konsumpcji, oceniam, że to zupełnie zbędny bagaż)
- miałem dwie pary długich spodni (jedna zupełnie zbędna)
- sweter (kompletnie nieprzydatny w tropikach)
- miałem 5 czy 6 par skarpet (wystrarczyłaby jedna, zwykle sie chodzi w sandałach, więc skarpety są zupełenie zbędne)
- miałem zmieniacz napięcia, coby ładować baterie w aparacie, na miejscu okazało się, że to ważące ponad kg urządzenie jest zupełnie zbędne, ale to już moja osobista porażka)
- kangurka (użyłem jej tylko na Fansipanie - mogłem się zatem bez niej obejść)
- kompas (kompletnie niepotrzebny - ani razu go nie używałem)
- dwa kremy do opalania (mi się nie przydały, bo nie lubię się nimi smarować, więc jeden to świat i ludzie)
- chyba też wziąłem za dużo lekarstw (jednak licho nie śpi i te zawsze mogą się przydać, zatem to wedle własnego uznania)
To tyle z tego co sobie po dwóch miesiącach przypomniałem, może komuś, kto tu kiedyś zajrzy, to się przyda przy pakowaniu plecaka w taką podróż.

Zamieszcze jeszcze ceny wybiórczych produktów, to dla ludzi, którzy planują się wybrać w tamte strony, jak też zaproszenie do udziału w dwóch wyprawach do Ameryki Południowej w przyszłym roku. Może ktoś z Was będzie reflektował, albo poleci to swoim znajomym.

Przepraszam za spóźnione zakończenie tego bloga. Jendak to opóźnienie najdobitniej świadczy o tym, że pisałem go głównie z myślą o sobie. Wyszedł z tego niezły pamiętnik. Nie wiem, czy następnym razem będę blogował, jednak muszę przyznać, że sprawiło mi to dużo frajdy, a szczególnie czytanie Waszych wpisów, których nie było zbyt wiele. Teraz już wiem, że czytało go dużo więcej ludzi, niż to można było wywnioskować po ilości wpisów. Jednak to tym wpisującym najbardziej chciałbym podziękować za słowa wsparcia i otuchy, a szczególnie za mobilizację do pisania, w często naprawdę mało sprzyjających okolicznościach.
WIELKIE DZIĘKI DLA WAS I DO ZOBACZENIA GDZIEŚ NA SZLAKU WIELKIEJ PRZYGODY.

Brak komentarzy: