niedziela, 31 sierpnia 2008

Most na rzece Kwai

Pierwsze chwile po powrocie do Bangkoku. Tu sie wszystko zaczelo i tutaj wszystko sie skonczy.
Kolej smierci, jak ja nazwano na czesc ponad 100.000 ludzi, ktorzy zgineli przy jej budowie!
Stacja kolejowa
A takie powinny byc u nas cmentarze. Byloby taniej, ladniej i nie byloby calego tego zamieszania we Wszystkich Swietych.
Wreszcie sie mozna najesc porzadnie.
Rowerek to genialny wynalazek, szczegolnie jak sie jest padnietym, jest straszny upal i kilka kilometrow do przebycia.
A o to slynny most na rzece Kwai!


Trzeba bylo zobaczyc ten slynny most. Nic specjalnie ciekawego, choc cala historia tego mostu i kolei robi wrazenie. Przeczytalem anegdote w hotelu przy sniadaniu, ze kiedy most byl odbierany po zakonczeniu jego budowy, jakis wazniak wyglosil przemowienie do calej masy robotnikow, ktorzy tam byli. Powiedzial - odwaliliscie kawal dobrej roboty, mozecie byc z siebie dumni i juz zawsze nosic brode wysoko uniesiona do gory. Wiekszosc z nich juz nastepnego dnia odjechala do budowy dalszej czesci kolei, stamtad nigdy nie wrocili, dziesiatkowani chorobami, slabym wyzywieniem, morderczym upalem czy bezwzglednoscia nadzowrcow. Most mial powstac w 5 lat, tak zaplanowali owczesni inzynierowie. Ostatecznie zostal zbudowany w 16 miesiecy, to daje wyobrazenie o tempie pracy. Potem byl zbombardowany ale zostal przywrocony do stanu po przedniego.
Zwiedzilismy jeszcze cmentarz poleglych z II Wojny Swiatowej. Nic nadzwyczajengo, poza tym, ze jest zrobiony na styl amerykanski. Rowne, ponumerowane, dlugie alejki, takie same skromne mogily (wszyscy tu sa rowni, niezaleznie kim byli za zycia), podcieta trawka, wszysko symetrycznie wymierzone. Bardzo fajna koncepcja, duzo bardziej mi sie podoba niz nasze polskie cmentarze, ktore klimat, maja tylko we Wszystkich Swietych ale juz i tak nie ten co kiedys, przez te plastikowe, zamkniete znicze.

Co do samej miejscowosci, to moge ja polecic szczerze wszystkim tym, ktorzy maja jeszcze pare dni w zapasie i chca sobie nieco odpoczac. Miescina jest spokojna ale jednoczesnie posiada wszystko co potrzeba. Mieszkamy w bardzo przyjemnym i niedrogim hotelu - Jolly Frog. Co ciekawe, ten hotel jest wymieniony w Lonely Planet na pierwszysm miejscu. My te miejsca z przewodnika omijamy szerokim lukiem, bo zwykle jak juz ktos sie tam znajdzie, to podnosi cene przynajmniej o polowe. Tu chyba tak nie bylo, bo ceny sa przystepne. A co najwazniejsze maja genialne jedzenie. Smialo moge powiedziec, ze najlepsze jedzenie jakie tu jadlem. Menu ma chyba ze 30 stron, ceny bardzo przystepne. Tak w ogole, to z perspektywy czasu moge stwierdzic, ze Tajlandia ma najlepsze zarcie ze wszystkich odwiedzonych przez nas krajow. Na dodatek, jeszcze bardzo tanie. Choc kraj sam w sobie nie jest najtanszy, bo tez najbardziej rozwiniety, to zarcie maja tutaj najtansze. Wiec wszyscy smakosze kuchni azjatyckiej przybywajcie tutaj, bedziecie w raju. No moze takim syfnym raju, jak pisalem wczesniej. Jednak wasze podniebienie dostapi niebywalej rozkoszy porownywalnej tylko z sexem. Nota bene druga najtansza rzecza w calej Azji i prawie na swiecie, taniej podobno jest tylko w Afryce. Ale to zaden news, wiec nie bede sie na ten temat szerzej rozpisywal.

Powrot do Bangkoku zaplanowalismy pociagiem. W koncu tylu ludzi zginelo nie po to, zebysmy mieli wracac autobusem. Chyba miejscowi tez tak mysla, bo pociag jest drozszy 5 razy niz normalnie powinien kosztowac. Jedzie sie trzecia klasa, a jest drozej niz w klimatyzowanym autobusie. Jednak przez szacunek dla krwi poleglych przy konstrukcji tej kolei nawet nie marudzilismy przy zakupie biletow. Podroz z ladnymi krajobrazami. Nie bylo duzo turystow, praktycznie sami miejscowi. Jednego dzieciaka bolal zab, chcialem go poratowac Apapem, bo darl gebe w nieboglosy. Podchodze do kobity, pokazuje proszek, potem na dzieciaka i gestykuluje, ze mu pomoze. Ona gapi sie na mnie a potem pyta dzieciaka, czy chce to wziac. ten kiwa glowa, ze nie i patrzy na mnie z przerazeniem. Moj gest jednak nieco pomog, bo od tamtej pory darl sie nieco ciszej.

Teraz wrocilismy do Bangkoku, ciekawe co sie tutaj wydarzy.

Poprawiam tego posta po paru godzinach i juz moge napisac, ze dzieje sie duzo. Wlasnie chcial mnie zabic jeden miejscowy Taj. Stwierdzilem, ze jeszcze tylko potrzeba mi takiej awantury na koniec tej wielkiej przygody. Dlatego, tylko dzieki moje zimnej krwi i kompletnej trzezwosci dnia dzisiejszego obylo sie bez mordobicia.

sobota, 30 sierpnia 2008

Kanczanaburi

Tutaj sie stolowalismy w Ayuthaya. Bardzo przyjemny lokal, szkoda tylko, ze zamykaja go po 18.00 a o 14.00 konczy sie ryz i pozostaje tylko noodle, ktorego nienawidze.
Ten kierowca nie ma nogi a prowadzi lodke jak stary wyjadacz.
Impresje z Ayuthaya


Udalo mi sie jeszcze namowic Guta, zeby odwiedzic to miasto. Niestety z Ayuthaya sa bardzo drogie polaczenia i musielismy jechac przez Bangkok. Pozno wstalismy, to i pozno dotarlismyt na miejsce. Podroz w sumie przebiegala spokojnie. Fajny byl powrot do Bangkoku, taki chwilowy. Musielismy sie dostac ze stacji kolejowej na stacje autobusowa. Wymagalo to godzinnej jazdy autobusem przez miasto. A na mapie wydawalo sie, ze jest to niedaleko. Alez to miasto jest ogromne. Ma swoja egzotyke i klimat. Pomimo tego, ze po dwoch miesiacach spedzonych w Azji obylem sie z pewnymi widokami i juz coraz trudniej jest mnie zadziwic, to jadac tym autobusem przez miasto po prostu chlonalem otoczenie z rozdziawiona geba. Te kolory, tlumy ludzi, zapachy, halas, to tworzy cos tak niesamowitego i niepowtarzalnego, czego nie ma nigdzie indziej. Na dluzsza mete jest to na pewno szalenie meczace ale jak sie tu przyjedzie na chwile, to mozna skonac z zachwytu. Jakos za pierwszym razem jak tu przyjechalem, nie bylem az tak tym podekscytowany.

Co do Kanczanaburi to Lukasz ostrzegal mnie, ze jest to dziura. Spokojna miescina - mowi, w sam raz do tego, zeby wypoczac. Ja juz pierwszego dnia postrzegam ja nieco inaczej. No pewnie, ze w porownaniu z Bangkokiem jest to dziura ale jest tu wszystko co travelers potrzebuja do zycia. Kupa knajp, tanich hoteli, internet i cala masa turystycznych atrakcji. Jak na pierwsze wrazenie, to bardzo sympatyczna miejscowosc. Mysle, ze sie tu nieco zabawimy. Wszystko zawsze zalezy od nastroju w jakim sie wjezdza do danej miejscowosci, a nasze nastroje sa wyjatko dobre.

Spokojny dzionek

Taki wlasnie ten dzionek byl - do czasu oczywiscie. Bylismy tak zmeczeni imprezowaniem dnia poprzedniego, ze nie dalismy rady wyjechac do Bangkoku i zostalismy w Ayuthaya jeden dzien dluzej. Ja glownie przesiedzialem na necie, zeby naprawic swojego bloga. Gutek szwedal sie po miescie i jak to mowi moja mama - szukal dnia wczorajszego.
Przyszedl wieczor. Zaczelo sie jak zawsze tym, ze wyszlismy na jedno male piwko. Potem drugie, trzecie i trafilismy do lokalu, w ktorym siedzielismy wczoraj. Nie bez kozery wlasnie tam trafilismy. Otoz managerka tego miejsca jest cudnej urody kobieta. Postanowilismy zajrzec do niej i dowiedziec sie co slychac. Oczywiscie siedzi przy stoliku, zaprasza nas do srodka od samego progu. Jest juz sporo po 24.00, wiec nie ma praktycznie ludzi poza jedna ekipa siedzaca przy dwoch stolikach. To wlasnie zwrocilo moja uwage. Mialem wrazenie, ze jest to jedna ekipa a zajmowali dwa stoliki, jeden tak jakby nieco na uboczu. Poza nasza znajoma, byla tam tylko jedna kobieta, poza tym z osmiu typow. Typy to dobre okreslenie na tych gosci.
Mowie do Guta:
- Stary, to nie jest wczorajsza ekipa, to zupelnie inni ludzie.
- Widze, conajmniej klase nizej - odpowiada Gutek,
- Nie o to chodzi, Ci goscie to przestepcy - odpowiadam - przynajmniej tak mi sie wydaje, a szczegolnie musimy uwazac na tego jednego typa.
- Wiesz, ze jak spojrzalem na niego, to o tym samym pomyslalem - mowi Gutek.
To taka nasza refleksja. Zaraz nawiazuje przyjazne kontakty z miejscowymi, choc szybko sie orientuje, ze nie mowia w ogole po angielsku. Nasza managerka, choc kompletnie pijana, to stara sie pelnic najlepiej jak potrafi obowiazki tlumacza. Jeden z nich jest tak podekscytowany nasza wizyta, ze nawet robi mi prezent ze swojego szala. Zaczyna mnie uczyc tajskiego, ja sie odwdzieczam polskim, jest ogolnie wesolo. Gutek siedzi kolo naszej znajomej i z nia gada, nagle widze, ze geba mu blednie. Baba mu wlasnie oznajmila, ze Ci goscie to miejscowa mafia. Slysze jak baba mu to glosno powtarza, bo Gutek ma mine jakby nie rozumial. Mowie do babki, zeby nie zartowala, ta mi odpowiada, ze nie zartuje, ze to sa bardzo bogaci i potezni ludzie, a szczegolnie ten i pokazuje na goscia, od ktorego dostalem szalik. Mowi, ze oni w ogole nie kumaja po angielsku i ze ten gosc jest nieco szalony ale tutaj jestesmy goscmi i nic nam nie grozi, mozemy byc spokojni. Pytam sie - czy to koles kiedys kogos zabil? Babka odpowiada, ze na pewno wiele razy ale zebym byl spokojny, nic nam nie grozi. Gutek juz chce sie zmywac. Ja zaluje, ze nie ma Lukaszaka, ten to dopiero by sie tu odnalazl. Jestem ciekaw, jak sytuacja sie rozwinie i namawiam Guta, zebysmy jeszcze chwile zostali. Sytuacja sie rozwija tak, ze po typa, ktory dla mnie wygladal najbardziej groznie podjechala chyba jego zona albo dziewczyna. W kazdym badz razie zbluzgala go jak psa, wrzeszczala strasznie, juz myslelismy - no ladnie, teraz sie zacznie awantura. A tu nie, koles wstaje od stolika, zabiera papierosy i wychodzi - tutejsze kobiety maja niezwykly temperament, na pewno nie jest latwo okielznac takiego faceta, a tu prosze wyszedl jak trusia. Jedni odjezdzaja, przyjezdzaja inni. Zjawia sie nawet wczorajszy pedal, co ciekawe teraz jest zupelnie innym czlowiekiem. Wczoraj brylowal w towarzystwie, dzis skacze kolo tych facetow jak jakis klaun. Widac, ze wspina sie na wyzyny swojej wyobrazni, zeby im dogodzic najlepiej jak tylko potrafi. Oczywiscie na zrobienie laski przez niego, to oni raczej nie maja ochoty. Gutek nagle sie kapuje, ze Ci goscie przy drugim stoliku to sa chyba ochroniarzami tego pierwszego goscia. Bardzo mozliwe, ze tak jest. Geby maja tak beznadziejnie glupie, ze raczej nie mogliby wykonywac czegos innego. Nie moge sie oto zapytac managerki, bo jest ten pedal, co gada po angielsku i moglby szybko przetlumaczyc moje pytanie. Postanawiamy opuscic to wspaniale miejsce w momencie lekkiego uspienia imprezowej atmosfery. Nasza znajoma wydaje sie byc zadowolona z naszego wyjscia, jakby ta cala sytuacja ja nieco stresowala. Dzis udalo nam sie polozyc przed 4.00, wiec jest szansa, ze jutro wstaniemy i wyjedziemy z miasta.
Jeszcze sasiad walil w sciane jak przyszlismy do hotelu. Znowu zalowalismy, ze nie ma Lukasza. Ten to by mu dopiero pokazal swoja glosna gadka, jakby zarzucil jakas historie, jak to ma w zwyczaju. Odpukalismy tylko sasiadowi, pozyczylismy dobrej nocy po naszemu i walnelismy sie do wyra.

piątek, 29 sierpnia 2008

Ayuthaya

Na pytanie, ktory z nich to pedal. pewnie kazdy zna odpowiedz. Ale, ktory z nich jest projektantem mody, to moze bedzie nieco trudniejsze?
Z przyjacielem Polanskiego
Ostatnia zwiedzana przez nas swiatynia podczas tej podrozy

A to zdjecie nie zostalo zrobione w wielkim akwarium, tylko w rzece!
Idzie prosto na mnie

Tutaj slonie musza znac przepisy ruchu drogowego
Tutaj sie nie da wszedzie dojechac na rowerze!
Przypomina nieco Ankor!


Gdy zobaczylismy policjanta
To postanowilismy troszke postrzelac!
Tu mnisi dostali datek w postaci ryzu, ciekawy sposob podawania, chyba ten, ktory to wymyslil mial za zadanie wymyslic zajecie dla jak najwiekszej liczby ludzi.
A ci mnisi chyba nieco oszukuja z tym niejedzeniem po 11.00!
Tak sobie zawsze wyobrazalem rasowego mnicha






Na szczescie ruiny swiatynne znajdujace sie w tym miescie, to zupelnie inna bajka. Moge smialo powiedziec, ze nie rozczarowaly mnie w ogole, wrecz przeciwnie zaskoczyly swoja wielkoscia, majestycznoscia i magiczna aura, ktora sie w nich roztacza. Z pewnoscia warto tu przyjechac i pokrecic sie po tych starych swiatyniach. Ich kompleks mozna przyrownac do tego z Ankoru, nie sa w prawdzie tak stare, bo z XIV - XV w. i az tak wielkie, jak niektore z tamtejszych swiatyn ale swoim pieknem niewiele im odstepuja. Sam nie za bardzo lubie zwiedzac ruiny, wiec nigdy nie czerpie z tego jakiejs specjalnej przyjemnosci. Tym razem bylo inaczej, moze wlasnie dlatego, ze bylem od poczatku negatywnie nastawiony, poprzez syf miasta. Jeszcze wczesniej Lukaszek nam doradzil, abysmy wypozyczyli rowery, bo on zwiedzal na piechote a to potem okazal sie niezbyt dobry pomysl. Faktycznie, bez rowerow byloby sie ciezko tutaj obejsc. Mielismy caly dzien i bynajmniej nie proznowalismy a i tak udalo sie nam zobaczyc 8 czy 9 najladniejszych i najbardziej godnych uwagi miejsc. Dla tych czytelenikow, ktorzy sie tutaj wybieraja moge powiedziec, ze wejscie do pojedynczej swiatyni kosztuje niecalego dolara. Jednak jesli ktos ma mocno ograniczony budzet albo ze swej natury jest cwaniakiem i dusigroszem, dodam, ze nie ma problemu z wejsciem na gape. Kompleksy swiatynne sa zwykle duzej powierzchni, praktycznie w ogole niestrzezone, okala je niewysoki murek. Wystarczy tylko odejsc nieco w bok, jednym susem przesadzic murek i juz sie ma prawie dolca w kieszeni:)

Jak sie jezdzi rowerem po Ayuthaya warto sie zaopatrzyc w kupe kamieni albo dobry kij. Szczegolnie wieczorem problem psow powraca i trzeba sie trzymac na bacznosci. W ogole doszedlem do wniosku, ze tutaj naprawde przydaloby sie miec pistolet, by walic z niego do psow i szczurow.

Po powrocie bylismy bardzo skonani ale jeszcze skoczylem na net, zeby cos napisac i tutaj niesamowity zonk. Nie wiem, czy jakis haker mi sie wlamal na konto, czy co, ale nie moge sie zalogowac na swoja poczte i wyswietla mi sie komunikat, ze dane sa nieprawidlowe. Po prostu koszmar. Jakby tego bylo malo, to cos sie popieprzylo z blogiem i stracilem cala szate graficzna, nad ktora kiedys tak dlugo siedzialem. Wkurwienie moje bylo po prostu niewyobrazalane. Gutek byl tylko tego biednym swiadkiem i odbiorca. Wrocilismy do hotelu, zeby sie odswiezyc.

Wchodze pod prysznic, pucuje cialko, po czym wychodze i myje zeby. W miedzy czasie do lazienki wchodzi Gutek (A lazienke mamy obszerna, mieszczaca sie jakby na tarasie. Mozna siedziec na kiblu i kontemplowac przyrode, sluchac ptaszkow. Minus jest tylko taki, ze kibel jest w zasiegu okna domu sasiedniego, wiec ktos ma fajny widoczek, bo oczywiscie nie ma zadnej kotary. Nam to jednak nie przeszkadza a nawet moge przyznac, ze z powodu oryginalanosci tej lazienki wybralismy ten pokoj. Jendak najwazniejsze jest to, ze lazienka ma zasuwane drzwi z samozatraskujacym sie zamkiem, ktory mozna otworzyc tylko od srodka pokoju) i zatrzaskuje drzwi za soba. Ogladam sie i wykrzykuje - o kurwa, o kurwa, znowu to zrobiles. No nie da sie ukryc, zrobil to po raz drugi. No i co teraz? Szybko sie zastanawiamy. Ciezko jest krzyczec, bo za bardzo nie ma do kogo. Z ulicy slyszymy jak facet gra na gitarze i spiewa w jakims lokalu "Stand by me". Smiejemy sie, ze autor tego rozwiazania z zamkiem nie przewidzial, ze do srodka wejdzie dwoch mieszkancow naraz i jeszcze na dodatek jeden z nich bedzie mial pierdolca na punkcie komarow i za kazdym razem bedzie zatrzaskiwal drzwi za soba. No dobra, postanawiam wyskoczyc na zewnatrz, chociaz jestem w samych gaciach a pode mna ciemno jak w dupie u murzyna i teren niepewny. Gutek jednak przytomnie stwierdza, ze to i tak nic nie da, bo drzwi sa zamkniete od srodka pokoju na skobel, wiec obsluga tez ich nie otworzy. No tak, teraz dopiero jestesmy udupieni. Probuje podwarzyc drzwi, jednak sa tak skonstrulowane, ze musialbym je kompletnie rozwalic. Trzeba rozpieprzyc okiennice. Kiedy decyzja w tej sprawie zostala podjeta, dlugo nie musialem sie z nia silowac. W akopaniamencie dobiegajacej muzyki wyrwalem okiennice z trzaskiem. Nawet nie bylo duzych strat, dalo sie ja przywrocic niemal do stanu poprzedniego. Problem tylko byl taki, ze Gutek w miedzyczasie, nie wiem po co, zaczal odkrecac kran. Chyba myslal, ze z kranem latwiej mi bedzie wyrwac okiennice. Kranu mu sie odkrecic nie udalo, ale wyleciala uszczelka, ktorej za chiny nie moglismy wsadzic z powrotem. Kran teraz nie dziala, bo woda leje sie z niego jak z fontanny.

Dosc wrazen na dzis, chodzmy cos zjesc i kladzmy sie spac, bo jutro trzeba jechac do Bangkoku. Wychodzimy i idziemy do baru, z ktorego slyszelismy dobiegajace szlagiery. Okazuje sie, ze gra miejscowy piesniarz. Przy jednym stoliku widze goscia, ktory trzyma w rekach glowe i kiwa nia z lewa na prawo. Widze, ze ludzie siedzacy przy innych stolikach przygladaja mu sie uwaznie. Mowie do Guta - patrz na tego goscia, ten to dopiero ma dosyc. Podchodze do niego, klepie w ramie i mowie - don't sleep man!
On odpowiada - I don't sleep, I'm thinking!, po czym pyta sie mnie skad jestem. Odpowiadam, ze z Polski. A facet wybalusza oczy i mowi, ze ma jednego przyjaciela z Polski, nazywa sie Roman Polanski. Mowie - zeby sie nie wyglupial, a on obrusza sie szalenie i mowi, ze to prawda i zaczyna o nim opowiadac, ze Romek to to, albo Romek to tamto. Niektorzy z Was pewnie wiedza, jak wazna postacia dla mnie jest Polanski, po prostu szczena mi kompletnie opadla. Okazalo sie, ze facet jest rezyserem filmowym. Kilka lat spedzil w Anglii i w Stanach. A Polanskiego zna z Bangkoku, mowi, ze bardzo go lubi i bardzo ceni Polakow, bo to niezwykle silni i bystrzy ludzie. Nawet mowi, ze najbystrzejsi na swiecie, czym doprowadza mnie do smiechu. Szkoda, ze facet jest kompletnie zalany i ciezko mu sie skupic na temacie. W kazdym badz razie sprawial wrazenie, ze faktycznie rozmawial z Polanskim i z nim wspolpracowal. Moze slowo przyjaciel, ktore podkreslal z zapalem, to za wiele powiedziane, jednak musieli sie spotkac kilka razy w przeszlosci. Historia jest niesamowita, oczywiscie zostajemy w tym lokalu. Knajpa jest droga jak na nasza kieszen, jednak nie tak droga, zeby spieprzyc taka okazje. Facet zna tu wszystkich, wiec przysiadamy sie od stolika do stolika. Glownie sa tu miejscowi, bohema artystyczna i biznesowa. Poznajemy tez goscia zajmujacego sie moda w Bangkoku, kiedy mi mowi, czym sie zajmuje, odpowidam, ze wlasnie na takiego wyglada. Ten dziekuje, a ja ze 100 procentowa szczeroscia odpowiadam - nie ma za co, bo facet wyglada na rasowaego pedala. Potem wielokrotnie mowie o tym do Guta, a ten sie pyta skad wiem. Nie moge w to uwierzyc, ze zadaje mi takie pytanie, bo ten facet, to po prostu zurnalowy wzor pedala (nie chodzi tylko o ubior ale o modutacje glosu, czy gestykulacje i ruchy cialem). Dzis rano Gutek przyznal sie, ze pod koniec imprezy zapytal sie tego goscia czy jest homo i koles odpowiedzial, ze tak.

Jestem tak podekscytowany calym tym wydarzeniem, ze namawiam Gutka, zebysmy wyszli na scene i cos zaspiewali. Ten nie chce i broni sie przed tym pomyslem zazarcie. Ja jednak mysle, ze nie mamy nic do stracenia. Ostatecznie wstaje, podchodze do faceta na scenie, tlumacze o co chodzi i wolam Guta. Zapowiadam nasza piosenke i prosze o wybacznie, ze bedzie w jezyku Polskim. Ludzie sa niezle zdziwieni i skoncentrowani na naszym wystepie. Spiewamy 16 ton, na kompletnym luzie, bez zadnej tremy, Gut wprawdzie myli sie dwa razy ale ostatecznie chyba wypadlismy niezle, bo dostajemy mocne brawa i towarzystow prosi o bis. Wiec spiewamy "Czy te oczy moga klamac" i jest ostateczny szal.

Zadecydowalismy, ze pojedziemy na miejscowe disco. Tam dopiero zapachnialo nuda. Nikt nie tanczyl, muzyka dudni w uszach, ludzi jak na lekarstwo. A o drugiej konczy sie cala impreza i wszystkich wywalaja z lokalu. Znowu wracamy pod hotel i zaczyna sie picie. Ja juz mam dosc i ide do pokoju. Gutek jeszcze zostaje na miejscu i ostatecznie wraca do pokoju rano. Jakiez bylo moje wkurwienie, kiedy budze sie w nocy i widze, ze na moim lozku siedzi opisany wczesniej przeze mnie pedal. W pierwszej chwili mysle, ze to koszmar. Pytam sie goscia, gdzie jest Gutek? A ten odpowiada, ze bawi sie na zewnatrz. Pytam sie - skad sie tu wzial? Ten, ze Gutek go tu przyslal. Ja mu mowie, ze nie jestem gejem i zeby spierdalal z tego pokoju, a ten sie jeszcze pyta, czy moze mi dac buzi. Oz ty w zyciu, czuje, ze zaraz sie zerwe z lozka i rozwale jego lbem drzwi wejsciowe. Ten na szczescie w mig pojmuje sytuacje i wychodzi z pokoju. Ciagle leze na lozku po prostu zamurowany, nie moge w to uwierzyc, mam ochote rozpieprzyc Guta. Nawet wstaje, sprawdzam, czy wszystko jest w pokoju i postanawiam zaczekac na Guta. Czuje, ze tym razem miarka sie przebrala. Jestem jednak tak padniety, ze zmecznie bierze nade mna gore i ide spac zamykajac sie od srodka. Gutek wraca o 10 rano, przebiegu naszej rozmowy nie bede juz wam relacjonowal.

środa, 27 sierpnia 2008

Poczulem oddech konca tej podrozy na karku

Wreszcie przyszedl czas na rozstanie z Lukaszkiem. Bardzo mi bylo szkoda sie z nim rozstawac, bo to oznaczalo zakonczenie etapu prawdziwej przygody. Sporo sie wydarzylo, sporo przezylismy i co najwazniejsze bardzo siebie poznalismy. W zyciu wszystko sie konczy, zeby inne moglo sie rozpoczac.
Przyjechalismy do Ayutthaya. Wysiedlismy z autokaru na srodku autostrady przebiegajacej kolo miasta. Pierwsze propozycje motorbikow zostalo odrzucone, bo tak nam doradzil kierowca autobusu, wskazujac lepsze miejsce na zlapanie podwozki. Tyle tylko, ze w tym lepszym miejscu nic nie stalo a nie chcialo nam sie wracac do poprzedniego. Ruszylismy wiec ostro z buta przed siebie. Dystans dzielacy nas od centrum mial wynosic 5 km. Po przejsciu calosci oceniam, ze mial co najmniej 7. Troszke mnie to energii kosztowalo, zwlaszcza z moim plecakiem. Po drodze biegaja cale watachy psow, bynajmniej nie takich milusinskich pudelkow. Szczerza kly, otaczaja czlowieka i sprawiaja wrazenie groznych bestii. Po ktoryms z rzedu, spotkaniu z taka horda, zbaczam z drogi i wylamuje wbity w ziemie kolek. Juz jestem tak na nie wkurwiony, ze jestem w stanie jednym uderzeniem zabic podbiegajacego bydlaka. Teraz one wykazaly sie inteligencja i nie podbiegaly zbyt blisko - potezny kolek w moim reku skutecznie je odstraszal. Najlepsze bylo to, jak stanalem na skrzyzowaniu i nie bardzo wiedzialem, w ktora strone sie kierowac. Widze nadjerzdzajacego tuk-tuka (one zawsze same sie zatrzymuja obok obcokrajowcow). Teraz ja probuje go zatrzymac. Musze niezle wygladac w nocy, z wielkim plecakiem, spocony, z wkurzana geba i wielka pala w reku, bo koles mija mnie na pelnym gazie z przerazeniem w oczach. Rzucam za nim szewska wiazanke i ruszam dalej. Trafilismy wreszcie do miasta i widzimy pod sklepem wage na monety. Wazymy sie bez plecakow i z nimi. Okazuje sie, ze prawie nic nie schudlem w tej podrozy a moj plecak wazy 24 kg, dla porownania Gutka 10. Do samolotu moge wziac 20 kg, wiec biorac pod uwage bagaz podreczny spokojnie mieszcze sie w normie. Szczerze powiedziawszy myslalem, ze bedzie ciezszy.
Po przyjsciu do upragnionego centrum, obydwaj stwierdzamy, ze na tyle dobrze stoimy z budzetem, ze mozemy sobie pozwolic na drozszy hotel niz normalnie. Tak tez sie dzieje. Idziemy do Tony Guesthouse. Smieszna historia jest z tym Tonym, bo o tej samej nazwie trafilismy do hotelu w Luang Prabang, nota bene tez w nocy. Kiedy zobaczylem nazwe powiedzialem - mam przeczucie, ze Tony nas niezle ugosci i sie dobrze u niego zabawimy. Niestety okazalo sie, ze cena byla zaporowa i nie moglismy tam zostac. Jednak przeczucie bylo sluszne, tyle tylko, ze dotyczylo kompletnie innego miasta. Teraz wlasnie bawimy sie u Toniego. Zaczelo sie niesmialo. Okazalo sie, ze hotel ma byc otwarty o 7.00 wiec musimy czekac ponad godzine. Poszlismy zatem po piwko dla umilenia sobie czasu. Po zalatwieniu procedury meldunkowej, poszlismy po nastepne i zaczelismy gadac. A rozmowa byla bardzo konkretna, Gutek wylal mi wszystkie swoje zale dotyczace tego wyjazdu, ktorych nie bylo malo. Okazalo sie, ze zupelnie inaczej widzimy pewne sprawy i zupelnie inaczej w naszej ocenie pewne sytuacje na tym wyjezdzie wygladaly. Najbardziej mu jestem wdzieczny za to, ze podjal temat bez owijania w bawelne i zostalo wyjasnione wszystko w iscie meskiej konwersacji. Koniec koncow pare piwek nas to kosztowalo. Bylismy kompletnie wykonczeni, bo w autokarze praktycznie w ogole nie spalismy. Polozylismy sie o 15.30 i spalismy trzy godzinki. Potem uderzylismy w miasto.
Wiele razy na tym blogu uzywalem przedrostka "naj". Robilem to zupelnie swiadomie, bo taka jest ta podroz i do takich miejsc trafiamy, ze zeby je opisac, najlatwiej jest sie posluzyc wlasnie tym przedrostkiem. Teraz tez tak jest, otoz w mojej ocenie jest to najbardziej syfne miasto w jakim bylismy. Szczury niewyobrazalnych rozmiarow biegaja w lokalach z jedzeniem. Szperaja po smietnikach, nic sobie nie robiac z ludzi przechadzajacych sie w poblizu. Tylko sie caly czas slyszy przemykajaca po miescie piosenke ulozona z ich wielotonowych popiskiwan. Niby ta Tajlandia jest najbardziej rozwinietym krajem sposrod tych, ktore odwiedzilismy. Moim zdaniem jest najbardziej syfna, brudna, glosna i meczaca. Zarcie jest tu niesamowicie tanie, zycie tez. Dzis siedzac przy kolacji stwierdzilem, ze gdybym tu sie urodzil i mieszkal, to nie mial bym zadnej nadziei na to, ze cos sie tutaj zmieni. Przypominalem sobie Polske sprzed 20 lat. Kurcze, caly czas jestesmy lata swietlne za zachodem ale ile tu sie rzeczy zmienilo. Zyjac w tym kraju mam pewnosc, ze one sie beda zmieniac nadal, z reszta caly zas to obserwuje, mam wrazenie, ze ten proces dokonuje sie na moich oczach. Tajlandii oczywiscie nie widzialem wczesniej, jest to tylko moje subiektywne odczucie. Jednak gdy sie patrzy na ten wszedobylski syf i na ludzi, ktorzy tu mieszkaja, to ciezko jest uwierzyc, ze moze tu byc lepiej.
Do ruin starozytnego miasta jedziemy jutro. Mam tylko nadzieje, ze nie rozczaruja mnie tak bardzo jak to miasto. Pomimo tego, ze jest to podobno bardzo turystyczna miejscowosc to w ogole sie tego nie widzi. Turystow jest tutaj jak na lekarstwo. Wychodzimy na kolacje o 18.00 i mamy duzy problem ze znalezieniem otwartego lokalu. Wreszcie trafiamy do knajpy dla miejscowych, w ktorej szczury biegaja prawie ze po stolach. Cos niesamowitego - kupujemy dzis piwko na Seven Eleven a baba mi pokazuje kartke, ze alkohol mozna tu sprzedawac tylko od 11 do 14 i potem od 17 do 24. Wyobrazacie sobie cos rownie glupiego, szczegolnie ten pierwszy zakres godzinowy jest ciekawy - co za matol go wymyslil! Szczescie, ze ten matol moze wymyslac takie paranoje tylko w kraju trzeciego swiata, w ktorym wystarczy zmienic tylko sklep, zeby sprzedawca mial w dupie jakies tam jego dyrdymaly albo po prostu o nich nie wiedzial.

wtorek, 26 sierpnia 2008

Ostatni wspolny dzionek w podrozy!

Wieczorny szaszlyczek

Pieniadze sie go jednak trzymaja!
Ostatnia noc Lukaszka z nami w tej podrozy - jak widzicie na zdjeciu nie oszczedza sie do konca.
Zapoznana Tajeczka
Okoliczne stragany

Dzis wybralismy sie z Gutem na basen. Lukaszek mial nas juz zostawic i odjechac do Bangkoku ale ku mojej szczegolnej uciesze postanowil zostac jeszcze jeden dzien dluzej (pewnie sowicie te ostatnia noc oblejemy). Idziemy na basen, ktory miesci sie na dachu jednego z najlepszych hoteli w miescie. Idac tam jeszcze o tym nie wiedzielismy. Basen jest swietny: 50 metrow dlugosci, w najglebszym punkcie 3 metry, krystalicznie przejrzysta woda, bardzo malo ludzi i jeszcze do tego wspanialy widok na cale miasto. Bardzo zalowalem, ze nie wzialem ze soba aparatu w obawie przed jego strata. Wchodzimy na gore, ja ide kontemplowac widok a Gutek podchodzi zapytac sie o cene. Facet sie pyta, czy jestesmy goscmi hotelowymi i jaki jest numer naszego pokoju. Gut powtarza mi jego zapytanie a ja mowie - oczywiscie, ze jestesmy goscmi, powiedz mu Nr 509. Gut idzie wpisac sie na liste i widzi, ze pokoje maja numery 20 tysiecy iles. Podaje zatem numer 22509. Dostajemy reczniki, przebieramy sie i zazywamy kapieli. Po jakiejs pol godzinie podplywa do mnie Gutek i mowi, ze byl gosc z obslugi i powiedzial, ze niestety nie maja takiego numeru pokoju. Gut odpowiedzial, ze on nie pamieta tego numeru ale ja go znam na pewno. No dobra, mowie. Wychodze z basenu, ide wprost na goscia i pytam sie w czym jest problem. Ten pokazuje mi, ze nie maja takiego pokoju i jeszcze raz pyta czy jestesmy goscmi tego hotelu? Robie zdziwiona mine i mowie – oczywiscie, ze tak. Pewnie zaszla pomylka, bo my nie mamy pamieci do liczb. A w ogole podrozujemy z jeszcze jednym kolega, on wzial klucz i jak wroci to mu podam wlasciwy numer. Gosc mowi – nie ma problemu, wracam wiec do basenu i informuje o przebiegu sytuacji Guta, ktory jest juz mocno zdziwiony tym, ze jeszcze nie zaplacilem. Mysle sobie - bedzie niezly fun jak sie wykapiemy tu za darmo. Plywamy jeszcze z godzine. Kiedy wychodzimy jest baba zamiast faceta. Podchodzimy do niej, oddajemy reczniki, a ta mowi znowu o numerze pokoju. Ja z usmiechem na ustach wykladam jej jeszcze raz stworzona przez siebie historie a na koncu wyjmuje portfel i pytam - ile za ten basen, bo ostatecznie nie chcemy stwarzac problemu i najlepiej bedzie jak odrazu zaplacimy. Ta mi na to, ze goscie hotelowi nie placa i ze nie ma problemu. Widze po jej minie, ze teraz juz jest pewna, ze jestesmy gosmi tego wykwintnego hotelu.
- Jutro tez tu musimy przyjsc – mowie do Guta – bardzo przyjemny hotelik i jeszcze lepszy basen.

Historia z ostatniej chwili

W hotelu, ktorym mieszkamy pokoje sa samozatrzaskowe. Hotel jest duzy z wielka studnia posrodku. Mieszkamy na najwyzszym trzecim pietrze, wiec mamy swietny widok na wszystkie nizsze korytarze. Siedzimy sobie w pokoju, kiedy nagle stwierdzam, ze jest straszna sztora i wartoby bylo otworzyc drzwi. Gutek mowi – nie otwieraj, przeciez komary sie zleca. Jak zwykle lubie sie z nim droczyc, wiec otwieram drzwi i wychodze na zewnatrz. Wzrok moj pada na pieterko nizej, gdzie widze przeslicznej urody przechadzajaca sie dziewczyne. Odrazu krzycze do chlopakow:
- O kurde ale dupa! Ci juz nieco poznali moje dowcipne usposobienie, wiec nie daja wiary mojemu alarmowi. Jednak po chwili, skuszony cisza dochodzaca z korytarz, wychodzi zaciekawiony Lukasz i razem zaczynamy kontemplowac ten piekny widok. Choc Guta dzis straszliwie boli brzuch, to tez znalazl sile, zeby sie poderwac i wyjsc z pokoju. Widzimy jak wychodzi mowiac:
- No i co, pewnie nie ma zadnej dupy! Po drodze zatrzaskuje drzwi.
My reagujemy glosnym krzykiem - teraz to dopiero narobiles, zostawiajac klucz w srodku. A pierwszy komentarz Lukaszka brzmi tak:
- No tak, teraz to juz na pewno zaden komar nie wleci do srodka. Szkoda tylko, ze my stoimy po drugiej stronie w samych gaciach.

Chiang Mai

Jesli chodzi o Chiang Mai, to zaraz po przyjezdzie bylismy tak zmeczeni, ze nie dalismy rady zrobic dokladnego rekonensansu miasta. Po sniadaniu, przyszlismy do hotelu i na dodatek zamiast isc spac to zapuscilismy jakis film brazylijski, kupiony przez Lukasza, ktory pokazuje zycie w favelach Rio de Janerio. Bardzo ciekawa pozycja, nawet nie wiedzialem, ze sie takie rzeczy robi. Zanim Lukaszek opowiedzial mi historie o favelach, ze tam, policja nieraz wpada i strzela do wszystkiego co sie rusza, to w ogole nie mialem o tym pojecia. Swiat jakos nie podejmuje tego tematu a przeciez codzienne zycie w tych dzielnicach przypomina pieklo.

Jeszcze byla arcysmieszna sytuacja jak facet od tuk-tuka przywiozl nas do pierwszego hotelu, ktory byl calkiem w porzadku, poza tym, ze wydawal sie lezec na kompletnym zadupiu. Kaze pokazac dziewczynie w recepcji, gdzie jestesmy na mapie, ktora jest w Lonely Planet. Ta nie moze znalezc miejsca, bo mapa go nie obejmuje. To oznacza, ze jest daleko od centrum. Pytam sie, ile jest do centrum? Odpowiada, ze 3 kilometry. Idziemy jeszcze obejrzec pokoje ale juz po drodze mowie jej, ze raczej nie wezmiemy tego hotelu, bo jest zbyt daleko. Tej tak bardzo zalezy na tym, zebysmy jednak wzieli ten pokoj, ze usilnie stara sie wytezyc swoje wszystkie szare komorki. Marszczy mocno brwi, wreszcie sie zatrzymuje i z powaga godna uznania mowi:
- It’s not so far away. Maybe if you go fast, it is only one kilometer.
O malo co nie szcerzlem ze smiechu a ta patrzy na mnie jak na idiote. Tlumacze jej o co chodzi ale oczywiscie ona dalej nic nie kapuje. Ostatecznie kazemy sie wiez facetowi do centrum a ten tuk-tukiem zapieprza dobre 15 minut. Mowie do chlopako, ze gdybysmy tam zostali, to trase z hotelu do centrum tylko raz przeszli bysmy na piechote, oczywisice bylby to pierwszy raz. Ci tylko przytakuje ze smiechem na ustach.

Wieczorkiem udalismy sie na zwiedzanie miasta z Gutkiem. Bardzo turystyczna miescina. Tutaj jest 300 swiatyn, chlopaki mowia, zebym nie wymiekal i zrobil przynajmniiej 150, bo juz tylko ja przejawiam jakakolwiek ochote na zwiedzanie. Znowu trafiamy na bazar i znowu cos kupuje. Jednak zauwazylem prawidlowosc, ze kupuje coraz mniejsze i lzejsze rzeczy, to ogromny pozytyw. Lapie nas zajebista burza, wiec zmykamy szybciutko do hotelu. Leje jednak tak strasznie, ze musimy sie gdzies schronic. Wybieramy sklepik, w ktorym serwuja miejscowa gorzale na kieliszki. My jednak koncentrujemy sie na piwie. Z pobliskiej kafejki widzimy, ze z zaciekawieniem przyglada sie nam miejscowa Tajka. Wolamy ja do stolika, ta sie usmiecha w grymasie, jakby w ogole nie wiedzial o co nam chodzi. Po jakis pieciu minutach, gdy tracimy nia zainteresowanie wychodzi. Przysiada sie do nas i zaczynamy gadke. W koncu jedziemy z nia, na jej skuterku do knajpy. Niezle to musialo wygladac – trzy osoby na skuterku, w tym dwoch bialych i kierujaca Tajka. Potem jedziemy do niej, zeby sie przebrala, bo postanawiamy jechac na diskoteke. Smiejemy sie tylko z Lukaszaka, ze siedzi tam biedny w hotelu i tylko mysli – gdzie Ci gamonie, do cholery znowu poszli. Dziewczyna wiezie nas chyba przez pol miasta. Po paru ladnych kilometrach dojezdzamy do jakiejsc zupelnie nowej dzielnicy turystycznej gdzie jest duzo bialych i rowie duzo burdeli. Znowu myslimi o Lukaszu, jak bedzie mu smutno, kiedy bedziemy mu to opowiadac. Na miejscy okazuje sie, ze w jednej diskotece nikogo nie ma a w drugiej nie wpuszczaja w krotkich spodniach. Jedziemy sie przebrac do hotelu, gdzie spotykamy Luaksza siedzacego z winkiem na tarasie. Mysle sobie, ze to jeden z naszych ostatnich wspolnych wieczorow, wiec nie mozemy go tutaj samego zostawic. Schodze po Tajke na dol i zapraszam ja do nas. Ta jakos dziwnie jest zalekniona ale przychodzi. No i biba sie zaczyna.

Smieszna byla sytuacja jak zgubilem sie w miescie. Kompletnie stracilem orientacje. Nioslem ze soba piwo w torebce, bo tu nie wolno go spozywac bezposredno na ulicy. Postanawiam zlapac konkretnego grzdyla, wyjmuje zatem butelke, mocze pyska i rozgladam sie w okolo zastanawiajac, gdzie ja do cholery jestem. Patrze w swoja lewa strone i oczom nie wierze, widze okolo trzydziestu umundurowanych ludzi nie dalej niz dziesiec metrow ode mnie. Przygladam sie bardziej wnikliwie i nagle stwierdzam, ze walnalem sobie grzdyla pod najwiekszym komisariatem policji w miescie. No niezle mysle sobie, teraz mi nie popuszcza. To moje zatrzymanie sie na chodniku i ostentacyjne pociagniecie z butelki musialo wygladac dla nich jak wyzwanie. Ruszam ostro z buta i o dziwo nikt za mna nie podaza. Znow mialem farta, a musicie wiedziec, ze tutaj taka przyjemnosc moze kosztowac nawet 2 tysiace bahtow.
Dialogi z tarasowki:

Gut sie pyta Tajki:
- Ile trwaja Twoje studnia.
- 5 lat - odpowiada Tajka.
- A na ktorym jestes roku?
- Na pierwszym.
- Na pierwszym? – z niedowierzaniem pyta Gutek – A dlaczego nie na czwartym?
Wtedy niezwykle milczacy dzisiejszego wieczoru Lukasz wtraca:
- Przeciez od czegos trzeba zaczac, nie?

Tajka mowi bardzo slabo po angielsku, opowiada swoja historie i mowi, ze miala kolezanke, ktora byla singlem tak jak ona. Potem poznala chlopaka i teraz wszedzie z nim jezdzie.
- Oh, you are a singer – mowie – it’s nice, what kind of songs are you singing?
Ta wydaje sie nie rozumiec pytania, wiec powtarzam:
- What kind of music do you sing?
Tajka caly czas nie kapuje o co chodzi. Widze, ze Lukaszek wymownie sie smieje z papierosem w ustach i mowi – ale zes teraz zart zapodal.
- Zart? Jaki zart? – pytam
- No przeciez ona mowi, ze jest singlem.

niedziela, 24 sierpnia 2008

Powrot do Tajlandii

Okazalo sie, ze Lukaszek przez cala podroz mial 24o Bahtow w drobnych monetach. Teraz placi ta drobnica za posilek.

U tej dziewczynki kupowalismy dzisiaj rybke.
Jedna z pierwszych dwoch Swiatyn w Chiang Mai, do ktorych udalo mi sie zagonic chlopakow, kiedy szlismy na sniadanie.
A taka Honda kosztuje tutaj 1700 dolarow. Kiedy w Polsce beda takie ceny?
Ten facet byl tak pijany, ze Gutek mial w ogole watpliwosci, czy powinnismy z nim jechac. Na szczescie jakos sie udalo, a wzielismy go z bardzo prostego powodu - byl najtanszy.

Nie wiem jak to sie stalo ale udalo mi sie w koncu namowic chlopakow na wyjazd do Chiang Mai. Przejechalismy granice do Tajlandii bez wiekszych ekscesow i wjechalismy do miasta Udontany. Tam okazalo sie, ze w miescie sa dwa terminale i autobusy do Chiang Mai jezdza oczywiscie z tego drugiego. Trzeba bylo zapieprzac tuk-tukiem z kierowca, ktory byl nachlany w bele. Na szczescie Tajlandia to nie Laos i tu sa dobre drogi, zatem o podroz nie balismy sie szczegolnie. Chociaz chlopcy nieco byli zmartwienie, jak dowiedzieli sie, ze bedziemy musieli jechac 17 godzin. Ostatecznie okazalo sie, ze podroz trwala tylko 12, bo bileterka oczywiscie nie mowila po angielsku i na pytanie Guta – o ktorej bedziemy na miejscu?, podala ilosc godzin, ktore jedzie autokar.
Jeszcze przed wyjazdem chlopaki jak zwykle smiali sie z mojego plecaka:
- Nie wiem jak to mozliwe ale wydaje mi sie, ze ten plecak rosnie w trakcie tej podrozy – mowi Lukaszek,
- Bo on jest jak kutas, moze sie powiekszac – dopowiada Gut,
- Mozecie mi uwierzyc na slowo, ze w stanie wzwodu to Wy go jeszcze nie widzieliscie – odpowiadam, zmeczony ich zbytkami (szczegolnie, ze mam caly czas w glowie dwukilometrowy odcinek do terminalu)
- Jedno Ci tylko jeszcze musze powiedziec – mowi Gutek – wiem, ze mozliwosci twojego plecaka sa naprawde spore ale musisz pamietac o tym, ze nawet jego mozliwosci sie kiedys po prostu skoncza.
No i tak to jest, jak sie kupuje duzo dupereli. Nie dosc na tym, ze trzeba je wszystkie ze soba nosic, to jeszcze inni sobie robia z tego jaja.

sobota, 23 sierpnia 2008

Pozegnalna impreza

Mniej wiecej w srodku balkonowej imprezy chlopaki przymierzaja sie do moich kapeluszy. Prawda, ze im do twarzy?
Tylko z tego mozna tu postrzelac.
Zbyt celnie to ja nie strzelam, bede musial potrenowac.
Kierowcy tuk-tukow raczej sie tu nie przepracowuja.
Jeszcze tylko tego brakuje, zebym kupil tu samochod. Ceny sa bardzo kuszace!
Dzis mielismy wyjechac z tego miasta ale po wczorajszej imprezie okazalo sie byc to po prostu niemozliwe. Zwlaszcza, ze wciaz nie wiedzielismy jak dalej jedziemy. Gutek gdzies rano zniknal z hotelu a my poszlismy na terminal autobusowy w celach ustalania dalszej marszruty. W drodze powrotnej zachaczylismy o miejscowe centrum handlowe. Jest tutaj wszystko ale jak w kazdym centrum, jak sie chce kupic cos konkretnego, to oczywiscie tego nie ma. Tomek prosil mnie o konkretne modele zegarkow, oczywiscie ich nie bylo. Co innego gdyby wybral Rolexa, z tym cudenkiem nie byloby problemu.
Kolejna atrakcja to strzelnica. Niestety okazalo sie, ze nie maja karabinow, tylko pistolety. Z pistoletu tez nigdy nie strzelalem, wybralem colta, kaliber 38 mm. Myslalem, ze bedzie wieksze szarpniecie, a poza tym, to strzela sie zupelnie normalnie. Wieczor rozpoczelismy dosc wczesnie, majac nadzieje, ze rownie wczesnie go zakonczymy i nastepnego dnia rzescy i gotowi wstaniemy do wyjazdu. Jak wszelkie nadzieje i ta rowniez okazala sie byc zludna. Bawilismy sie do 4 rano. Mieszkajacy w hotelu, podstarzaly bialas nie wytrzymal i wyszdl do chlopakow z pretensja gdzies o 2 nad ranem. Kiedy nadszedlem uslyszalem, ze sie skarzy i mowi, ze powie jutro gospodyni o wszystkim. Mowie do niego - o tak, bardzo prosimy, tylko, zeby Szanowny Pan o niczym nie zapomnial, koniecznie niech Pan jej powie o wszelkich szczegolach. Facet tak zbaranial, ze odrazu wrocil do swojego pokoju i juz wiecej z niego nie wychodzil. Lukaszek to skomentowal nastepujaco - to stary cap, zamiast siedziec na dupie w domu to on sobie na wycieczke do Laosu przyjechal i jeszcze chce miec spokoj. Kurde jak ja pomysle co moj dziadek robil w jego wieku, nawet nie byly mu w glowie takie wycieczki i przez to nikomu w nocy dupy nie zawracal.
To miasto jest przedziwne. Trafilismy do Night Clubu i tutaj wielka niespodzianka, na drzwiach wejsciowych jest napisane, ze Club jest otwarty do polnocy. Zajebisty Night Club, tutaj wszystko zostaje zamkniete najdalej o 23.00, wiec Night Cluby sa do 24.00. Co za miasto. Wczesniej na saunie spotkalismy babe dobrze mowiaca po angielsku. Opowiadala, ze ma trojke przyjaciow co przez dlugi czas byli w Polsce. Jeden z nich nawet zdazyl zmachac dzieciaka Polce i probowal ja tu pozniej sciagnac. Ta przyjechala, pobyla tu trzy miesiace i zabrala sie z powrotem. Pytam dlaczego, a ta odpowiada, bo byla znudzona tym krajem - it's nothing to do here, nothing to do. Faktycznie nam wystarczyly niecale trzy dni, zeby sie o tym przekonac. Strasznie twarda baba musiala byc z tej Polki, skoro wytrzymala tutaj az trzy miesiace.

Urokliwa stolica

A to Pawelek twoj kapelusz, jesli uda mi sie go dowiez do Polski, to mam nadzieje, ze bedzie Cie cieszyl. Na razie cieszy tylko chlopakow, kiedy widza mnie obladowanego roznymi bagazami i jeszcze z tym kapeluszem w reku.
Lukaszek postanowil wyrwac mnichow z ich poludniowego letargu!
Widok na miasto
A o to i Luczek
Co mozna ciekawego napisac o tym miescie, to na pewno to, ze jest to jedna ze spokojniejszych stolic w jakiej kiedykolwiek bylismy. Po 22.00 nie dzieje sie tu kompletnie nic. Po polnocy mozna isc centralna ulica i zesrac sie na jej srodku. Nikt nawet tego nie zauwazy, bo po prostu nikogo tutaj nie ma. Kolejnego dnia udalismy sie z Lukaszkiem na male zwiedzanie miasta. Wyporzyczylismy rowery. Gutek nie byl zadowolony z tego, ze babka nie spuscila z ceny i ostatecznie z tej przejazdzki zrezygnowal. My za pierwszy cel obralismy sobie tutejszy Luk Triumfalny. Maja tutaj taka budowle, co ciekawe powstala z cementu, ktory Amerykanie podarowali krajowi na budowe nowego lotniska. Luczek jest o tyle ciekawy, ze za drobna oplata mozna wlez na sama gore i popatrzec na miasto. Dalej pojechalismy do dwoch glownych swiatyn i po ich spenetrowaniu mielismy juz czas na wlasne przyjemnosci. Jak dzien wczesniej, postanowilismy pojechac na saune. Po drodze oczywiscie sie zgubilismy i w srodku lejacego sie z nieba zaru wyjechalismy poza miasto. Gdy dojechalismy na saune, to nie byla ona nam juz potrzebna, w wystarczajacym stopniu bylismy wypoceni. Trzeba bylo wczesniej z poltorej godziny siedziec i uzupelniac plyny. Wieczorem urzadzilismy balkonowke i tak dzionek minal. Mniej wiecej tak samo spokojnie jak spokojne jest to miasto.