piątek, 15 sierpnia 2008

Wodospady

Widoczki okalajace Luang Prabang

Mnisi tutejsi nie chodza do fryzjera, strzyga sie sami. Bierzcie z nich przyklad drogie Panie, bedziecie mialy kaske na podrozowanie:)
Mnisi kosza trawe.
Ten chlopaczek uczy sie z ksiazki sam angielskiego i calkiem niezle mu to idzie, jednak nie wszyscy w tym kraju sa glombami!
Swiatyn naprawde mam juz po uszy!
Jedna z tutejszych uliczek

Mekong zalewa wszystko. To niesamowite jak sprawnie sobie z tym radza miejscowi ludzie.
Siedzimy przy wieczornym piwku jak codzien w Luang Prabang:)


Kapiel w deszcze to to co trygryski lubia najbardziej!
Slonie zanurzaja sie cale pod woda i plywaja wstrzymujac oddech!


Dotrzymalem danego wczesniej slowa i kompletnie nie namawialem Lukaszka na zorganizowany wlasnym sumptem wyjazd nad pobliskie wodospady. Ten, caly czas siedzial w pokoju, namietnie utrzymujac, ze sie zle czuje i ma goraczke. Jakos nie moglem w to uwierzyc, zwlaszcza, ze przychodze ktoregos razu z miasta i widze na stole duza butle miejscowej whisky. Pytam sie:
- Zamierzasz oproznic ta butelke?
- Nie, no co Ty – odpowiada Lukasz – tak tylko kupilem, po prostu leze sobie, was nie ma, postawilem sobie te butelke na stole, patrze na nia i tak jakos odrazu jest mi lepiej,
- Acha – odpowiadam, zastanawiajac sie jak dlugo zajmie Lukaszkowi przejscia z fazy patrzenia do fazy konsumowania.

Na wycieczke zabralismy Amerykanow i Niemiaszka. Samo miejsce okazalo sie cudowne. Choc przywital nas deszcz, razem z Gutkiem cieszylismy sie widokiem ogromnych ilosci wody, a przede wszystkim mozliwoscia zarzycia kampieli. Wodospad okazal sie przepiekny, zadne z nas nigdy czegos podobnego nie widzialo. A to za sprawa tego, ze przeplywa on wprost przez dzungle, ogromne ilosci wody po prostu przeplywaja miedzy drzewami. Niespotykany i bardzo bajkowy tworzy to krajobraz. Na poczatku woda wydawala sie strasznie zimna. Jednak juz po paru chwilach walki z bardzo silnym pradem, mozna sie bylo wystarczajaco rozgrzac aby czuc sie jak w cieplym basenie. Po kapieli Gut z Niemiaszkiem postanowili spenetrowac okolice. Ja sie przebralem i poszedlem za nimi. Niestety obralem nieco inny kierunek i wszedlem wprost do dzungli. Wycieczka bardzo ciekawa, poza jednym mankamentem, szlak okazal sie doszczetnie zniszczony. Jednak nie mozna sie poddawac, w koncu to nie Fansipan. Dochodze wreszcie do drabinki, ktora nie dosc, ze jest bardzo mokra i sliska (jak wszystko w tropikach), to na dodatek ma zlamany szczebel. Naszla mnie taka drobna refleksja przy forsowaniu tej przeszkody, ze w tym miejscu Amerykanie na pewno by sobie nie poradzili. Potem rzeczywiscie okazalo sie, ze wymiekli wlasnie tutaj. Sciezka prowadzila w gore rzeki, gdzie mozna bylo z nieco innej perspektywy podziwiac uroki wodospadu.

Po powrocie pokrecilem sie jeszcze nieco po okolicy i stwierdzilem, ze czas na sloniowa przejazdzke. Z tym tez jest zwiazana niezla historia, bo na te przejazdzke bylem chetny tylko ja noi jeszcze Gutek, ktory sie ciagle zastanawial. Natomiast towarzyszacy nam Amerykanie i Niemiec stwierdzili, ze rezygnuja z tej atrakcji bo jest za drogo. Pierwszy raz w moim zyciu zdarzylo sie tak, ze stac mnie bylo na cos co jest za drogie dla Niemca i AmerykanowJ

Niestety ku mojemu ogromnemu zdziwieniu okazalo sie, ze slonie sa tylko do trzeciej i kiedy przyszedlem okazalo sie, ze nie ma sloni ani nikogo z obslugi. Zalowalem bardzo ale nic juz nie moglem zrobic, poza pocieszeniem samego siebie, ze moze jeszcze trafi sie okazja podobnej przejazdzki. Na pewno nie tak ekscytujacej, bo tutaj mozna bylo jechac na sloniu wprost przez wode.

W powrotnej drodze Gutek poderwal jakies dziewczyny i zaczal umawiac sie z nimi na wieczorne spotkanie. Wrocilismy do hotelu i ze zdziwieniem stwierdzamy, ze flaszka jest ciagle nienapoczeta. Lukaszek siedzi grzecznie w pokoju i tworzy cos na kompie. Bierzemy prysznic, idziemy cos zjesc i na umowione spotkanie, na ktore zabieramy wyglodnialego damsko-meskiej przygody Niemca. Troszke nam sie przedluzylo jedzenie, nie znalismy dokladnej lokalizacji miejsca, w ktorym umowil sie Gutek i ostatecznie spoznilismy sie jakies 15 minut.
- Ok. – stwierdzam, trzeba po prostu obrac inny kurs i znalezc nowy przedmiot zainteresowania. Chlopaki sa najwyrazniej niepocieszeni, stwierdzaja, ze bedzie dobrze, jak przejdziemy glowna ulica zagladajac do wszystkich lokali i a nuz moze na nie trafimy.
- Dobra – mruknalem – to idziemy. Po dosc sporym kawalku Gutek mowi:
- Kurcze, widze tyle pieknych dziewczyn wokolo a tych naszych nie moge znalezc,
- To nie patrz na te piekne – odpowiadam.
Obydwaj sie smiejemy i postanawiamy wstapic na shake’a. Tam juz wspolnie z Niemcem zastanawiamy sie nad najlepszym doborem strategii dzialania podczas dzisiejszego wieczoru i postanawiamy udac sie do turystycznej dzielnicy, celem znalezienie najbardziej uczeszczanego i popularnego lokalu. Okazuje sie, ze gdy tylko wchodzimy na te ulice i zagladamy do jednego z pierwszych lokali, siedza tam Guta wybranki. Oczywiscie kazda ze stron utrzymuje, ze byla na czas w umowionym miejscu, tyle tylko, ze Niemcowi pieprza sie godziny i odrazu wychodzi na jaw, ze sciemniamy. Nie mija nawet pol godziny jak widze zblizajacego sie do nas w deszczu Lukasza. Sprawia wrazenie juz nieco podcietego, zastanawiam sie, czy jest to efekt goraczki, czy raczej zawartosci zakupionej wczesniej butelki. Jest jednak fajnie, ze postanowil wreszcie ruszyc dupe z zapyzialego pokoju. Okazalo sie, ze faktycznie oproznil butelke znacznie bardziej niz do polowy i nabral ochoty na znaleznie naszej kompanii. W tym celu udal sie do centrum i postanowil tak jak my wczesniej zagladac do wszystkich lokali. Ten lokal bym normalnie ominal – mowi, nie przypuszczalem, ze mozecie siedziec w tak dobrym lokalu (my tez nie przypuszczalismy) ale zaczelo lac i postanowilem schronic sie przed deszczem i wtedy zauwazylem twoja brode (czas chyba sie ogolic, jesli Lukaszek zaczyna mnie kojarzyc po brodzie).

W Luang Prabang jest jeden zasadniczy problem. Otoz wiekszosc lokali jest zamykana o 22.00 a pozostala z nich o 23.00. Kompletnie nie rozumiemy tego zwyczaju jak rowniez tego, ze diskoteka jest umieszczona poza miastem (w tym wypadku chyba chodzi o zachowanie unikatowego klimatu tego miejsca, o ktorym gdzies tam wczesniej pisalem). W kazdym badz razie, zmuszeni przez okolicznosci znowu musielismy sie udac na balkon Niemiaszka. Impreza przeciagnela sie do trzeciej, w jej trakcie Gut gdzies zniknal z Rosjanka, Holenderka poszla wczesniej do domu (jakos nie bylo chetnego na odprowadzenie jej) a my dalej pracujemy nad Niemiaszkiem. Mialem wyrzuty sumienia, ze jednak nie dalem mu tego wczesniej obiecanego dnia wolnego. Dzis sie juz stanowczo zagalopowal i zaczal opowiadac historie swoich milosci.

Rano dzis wstajemy i Gutek sie pyta o to jak przebiegala wczorajsza impreza, a Lukasz odpowiada:
- O bylo bardzo interesujaco. Ralph kompletnie sie przed nami otworzyl i zaczal opowiadac historie swoich czterech milosci.
- Taaa... z zaciekawniem zagaduje Gutek, no i co?
- No nic - mowi Lukaszek – moznaby nawet nakrecic o tym film, tyle tylko, ze bylby to film niemiecki, a niemieckie filmy maja to do siebie, ze sa strasznie nieciekawe.

Potem Gutek zaczal opowiadac swoj sen, ale to juz kompletnie inna historia. W ogole temat naszych snow jest dosc ciekawym tematem na tym wyjezdzie. Nawet pomyslalem, ze warto by cos bylo o tym napisac ale jakos nigdy nie mam czasu, zeby sie za to zabrac.

Brak komentarzy: