Wycieczka zaczela sie od tego, ze hotel nie pozwolil nam na zostawienie swoich rzeczy bo wkurzyli sie na to, ze nie wykupilismy u nich wycieczki na Halong, a szczegolnie moja odpowiedzia na ich zapytanie w tej sprawie, gdzie tubalnym glosem na caly hall hotelowy oznajmilem, ze nie wykupilismy jej tutaj bo znalezlismy gdzie indziej za dwa razy mniejsza cene. Miny im wtedy zrzedly, ale juz byli na nas cieci od tej pory. Ale nic, jedziemy wreszcie na to wspaniale Halong Bay. To cud natury, na ktorego zwiedzenie czekalismy juz od dawna, a tu zonk, wstajemy i leje jak z cebra. No ladnie mysle sobie, piekne widoczki wlasnie chuj strzela. Ale nie bylo tak zle, wrecz przeciwnie, bo po dotarciu na miejsce przestalo padac i nad morzem unosila sie mgielka tworzaca niesamowita atmosfere. Potem kompletnie sie wypogodzilo i nie bylo prazacego slonca, ktore skutecznie moze zniechcec do ogladania najladniejszych cudow tego swiata.
Zapakowalismy sie na lodz i plyniemy. Jeszcze wczesniej widze jakas skrzywiona w grymasie gebe, ktora sie odwraca na moj widok. Mysle sobie skads kojarze tego goscia i nagle uswiadamiam sobie, no tak, to ten koles i ta dziewczyna, ktorzy mieli szczescie trafiac na nas przez ostanie kilka dni w roznych czesciach Wietnamu. Musze przyznac, ze to ich szczescie bylo nieco przesadzone, glownie ze wzgledu na nasze nocne ekscesy hotelowe. Lukasz nawet juz nazwal kolesia kapitanem Nemo ze wzgledyu na brode, ktora nosil. Podczas podrozy czesto sie smialismy wyobrazajac sobie, ze spotykamy ich znowu w jakims hotelu. A tutaj widze, ze to oni. Wiec wykrzykuje w radosci - o kurcze toz to sam kapitan Nemo stanal nam na drodze ze swoja oblubiennica, no prosze. Chlopaki tez krzycza w euforii podbiegajac do nich. Witamy sie, po czym ja odrazu stwierdzam, ze bardzo sie cieszymy na ich widok i mamy nadzieje, ze bedziemy mieli ta sama lodz bo tym razem zabralismy 5 butelek Hanoi wiec na lodzi zorganizujemy wielkie nocne party. Mozecie sobie wyobrazic ich przerazone holenderskie geby, oczywiscie to wielki port i szansa na te sama lodz byla zadna ale Ci ludzie trafiali na nas tak czesto ostatnio, ze brali juz kazda ewentualnosc pod uwage. Tym razemi mieli jednak farta i dostali inny przydzial.
Pakujemy sie na nasza lodke i plyniemy. Najpierw nic specjalnego, mysle sobie to nie bedzie to. Doplywamy do jakiejs jaskini, ktora sie okazuje cudowna, posiada takie formy naciekowe jakich w zyciu wczesniej nie widzialem. Ale jej ogromnym minusem jest to, ze jest w niej cala masa turystow. To totalnie komercyjne miejsce, nie posiadajace juz tego klimatu, ktory czuc bylo w „Pasji zycia” Palkiewicza, w rozdziale poswieconym wlasnie temu zakatkowi swiata. Wiec w minorowych nastrojach plyniemy dalej. Wyspy wynurzaja sie z morza jedna po drugiej. Z minuty na minute jestesmy coraz bardziej oczarowani ich majestatem, sa rzeczywiscie piekne. Pokryte zielona, nie wysoka roslinnoscia, o niebanalnych ksztaltach, cos dokladnie takiego co widzielismy na zdjeciach w wyzej wymienionej ksiazce, zdjeciach robionych ponad 20 lat temu. Teraz juz nie bylo widac tej komercji, czulem sie tak jakbym po prostu wskoczyl do tych fotografii i w jednej chwili stanal w cztery oczy z tym fantastycznym tworem matki natury. Cos niewyobrazalnie pieknego. Chcielismy wynajac z Gutem mala lodz aby poplynac do pobliskiej jaskini, ale poza nami zglosil sie tylko jeden chetny, a musialoby byc ich conajmniej 10, zeby mozna bylo taka lodke wyczarterowac. Coz, zdarza sie i tak, plyniemy dalej, potem bierzemy kajaki i plywamy sobie jeszcze blizej tych wspanialych tworow wystajacych wprost z morza. Jestesmy juz tak blisko, ze bez problemu dostrzegamy buszujace na pietrzacej sie na stokach zieleninie malpy i wsluchujemy sie w wydawane przez nie odglosy. To dopiero przygoda.
Potem jest obiad na lodzi i wieczorna kapiel. Skakanie na glowke prosto do morza to dopiero frajda. Oczywiscie na ta atrakcje znowu zdecydowalem sie tylko ja i Gut, a Lukasz wypatrywal nadplywajacych meduz, ktore tutaj dochodza do naprawde ogromnych rozmiarow. Meduzy odstraszyly skutecznie wszystkich pozostalych mieszkancow naszej lodzi. Juz wczesniej zaczelismy rozpijanie naszej Hanoi, okazalo sie ze za picie alkoholu na pokladzie trzeba wniesc dodatkowe oplaty, niebagatelne, za jedno wino 10 dolcow (oczywiscie swoje wino, a za ta kwote mozna kupic 4 flaszki wodki), zatem kompletnie ich tu porabalo. Znowu rozpoczela sie klotnia, nikt nam o tym wczesniej nie mowil i nie zamierzamy niczego placic. Wreszcie zaloga musiala sie pogodzic z sila naszych argumentow, czyniac to oczywiscie z ogromnym zalem.
Zabawa trwa do poznych godzin nocnych na dachu statku. Po postawieniu sie zalodze okazuje sie, ze wszyscy tu palaja do nas sympatia, co i rusz pozyskujemy nowych znajomych, zwlaszcza, ze to my przeciez mamy wodke. Podchodza tez dziewczyny, zagadujac z glupia frant czy znamy nazwy gwiazd, odpowiadam, ze tak ale nie wszystkich i tak to sie zaczyna. Kajuty mielismy podwojne, Lukaszkowi trafila sie urocza Holenderka. I tak minal kolejny dzien podrozy, dokladnie polowinki.
Zapakowalismy sie na lodz i plyniemy. Jeszcze wczesniej widze jakas skrzywiona w grymasie gebe, ktora sie odwraca na moj widok. Mysle sobie skads kojarze tego goscia i nagle uswiadamiam sobie, no tak, to ten koles i ta dziewczyna, ktorzy mieli szczescie trafiac na nas przez ostanie kilka dni w roznych czesciach Wietnamu. Musze przyznac, ze to ich szczescie bylo nieco przesadzone, glownie ze wzgledu na nasze nocne ekscesy hotelowe. Lukasz nawet juz nazwal kolesia kapitanem Nemo ze wzgledyu na brode, ktora nosil. Podczas podrozy czesto sie smialismy wyobrazajac sobie, ze spotykamy ich znowu w jakims hotelu. A tutaj widze, ze to oni. Wiec wykrzykuje w radosci - o kurcze toz to sam kapitan Nemo stanal nam na drodze ze swoja oblubiennica, no prosze. Chlopaki tez krzycza w euforii podbiegajac do nich. Witamy sie, po czym ja odrazu stwierdzam, ze bardzo sie cieszymy na ich widok i mamy nadzieje, ze bedziemy mieli ta sama lodz bo tym razem zabralismy 5 butelek Hanoi wiec na lodzi zorganizujemy wielkie nocne party. Mozecie sobie wyobrazic ich przerazone holenderskie geby, oczywiscie to wielki port i szansa na te sama lodz byla zadna ale Ci ludzie trafiali na nas tak czesto ostatnio, ze brali juz kazda ewentualnosc pod uwage. Tym razemi mieli jednak farta i dostali inny przydzial.
Pakujemy sie na nasza lodke i plyniemy. Najpierw nic specjalnego, mysle sobie to nie bedzie to. Doplywamy do jakiejs jaskini, ktora sie okazuje cudowna, posiada takie formy naciekowe jakich w zyciu wczesniej nie widzialem. Ale jej ogromnym minusem jest to, ze jest w niej cala masa turystow. To totalnie komercyjne miejsce, nie posiadajace juz tego klimatu, ktory czuc bylo w „Pasji zycia” Palkiewicza, w rozdziale poswieconym wlasnie temu zakatkowi swiata. Wiec w minorowych nastrojach plyniemy dalej. Wyspy wynurzaja sie z morza jedna po drugiej. Z minuty na minute jestesmy coraz bardziej oczarowani ich majestatem, sa rzeczywiscie piekne. Pokryte zielona, nie wysoka roslinnoscia, o niebanalnych ksztaltach, cos dokladnie takiego co widzielismy na zdjeciach w wyzej wymienionej ksiazce, zdjeciach robionych ponad 20 lat temu. Teraz juz nie bylo widac tej komercji, czulem sie tak jakbym po prostu wskoczyl do tych fotografii i w jednej chwili stanal w cztery oczy z tym fantastycznym tworem matki natury. Cos niewyobrazalnie pieknego. Chcielismy wynajac z Gutem mala lodz aby poplynac do pobliskiej jaskini, ale poza nami zglosil sie tylko jeden chetny, a musialoby byc ich conajmniej 10, zeby mozna bylo taka lodke wyczarterowac. Coz, zdarza sie i tak, plyniemy dalej, potem bierzemy kajaki i plywamy sobie jeszcze blizej tych wspanialych tworow wystajacych wprost z morza. Jestesmy juz tak blisko, ze bez problemu dostrzegamy buszujace na pietrzacej sie na stokach zieleninie malpy i wsluchujemy sie w wydawane przez nie odglosy. To dopiero przygoda.
Potem jest obiad na lodzi i wieczorna kapiel. Skakanie na glowke prosto do morza to dopiero frajda. Oczywiscie na ta atrakcje znowu zdecydowalem sie tylko ja i Gut, a Lukasz wypatrywal nadplywajacych meduz, ktore tutaj dochodza do naprawde ogromnych rozmiarow. Meduzy odstraszyly skutecznie wszystkich pozostalych mieszkancow naszej lodzi. Juz wczesniej zaczelismy rozpijanie naszej Hanoi, okazalo sie ze za picie alkoholu na pokladzie trzeba wniesc dodatkowe oplaty, niebagatelne, za jedno wino 10 dolcow (oczywiscie swoje wino, a za ta kwote mozna kupic 4 flaszki wodki), zatem kompletnie ich tu porabalo. Znowu rozpoczela sie klotnia, nikt nam o tym wczesniej nie mowil i nie zamierzamy niczego placic. Wreszcie zaloga musiala sie pogodzic z sila naszych argumentow, czyniac to oczywiscie z ogromnym zalem.
Zabawa trwa do poznych godzin nocnych na dachu statku. Po postawieniu sie zalodze okazuje sie, ze wszyscy tu palaja do nas sympatia, co i rusz pozyskujemy nowych znajomych, zwlaszcza, ze to my przeciez mamy wodke. Podchodza tez dziewczyny, zagadujac z glupia frant czy znamy nazwy gwiazd, odpowiadam, ze tak ale nie wszystkich i tak to sie zaczyna. Kajuty mielismy podwojne, Lukaszkowi trafila sie urocza Holenderka. I tak minal kolejny dzien podrozy, dokladnie polowinki.
2 komentarze:
no to gratuluję :)
a może jakieś fotki, tak jak Lukasz umieszcza zdjęcia swoich "koleżanek" na swoim blogu ? (to bardzo koleżeńsko z jego strony)
Ten Superman to przesada, ale pewnie się czuleś trochę jak James Bond, hm?
a propos, jedziecie na James Bond Island w Tajlandii - to jest na Phuket ?
Wcale tak sie nie czulem, bo go nie lubie, ale polaskotalo to nieco moja proznosc, ktora jak wiesz jest wielka:)
A na Phuket nie wiem czy pojedziemy bo mamy jeszcze kilka innych opcji na zakonczenie naszej podrozy, wszystko dotyczy ostatnich 6 dni, jeszcze nie wiemy jak je spedzimy. Na razie mamy cztery opcje, bo Lukaszek wylatuje 27 sierpnia, wiec wtedy opuscimy Bangkok, ale gdzie sie udamy zadecydujemy na miejscu. Bedzie to zalezalo od naszych funduszy, noi tego czy bedziemy sie chcieli bardziej relaksowac, czy jeszcze penetrowac.
Co do fotek kolezanek, to ja ich nie poznaje tutaj prawie wcale. Jesli juz, to same narzeczone a tych mi przeciez nie wypada umieszczac na publicznym forum:)
Prześlij komentarz