Wreszcie przyszedl czas na rozstanie z Lukaszkiem. Bardzo mi bylo szkoda sie z nim rozstawac, bo to oznaczalo zakonczenie etapu prawdziwej przygody. Sporo sie wydarzylo, sporo przezylismy i co najwazniejsze bardzo siebie poznalismy. W zyciu wszystko sie konczy, zeby inne moglo sie rozpoczac.
Przyjechalismy do Ayutthaya. Wysiedlismy z autokaru na srodku autostrady przebiegajacej kolo miasta. Pierwsze propozycje motorbikow zostalo odrzucone, bo tak nam doradzil kierowca autobusu, wskazujac lepsze miejsce na zlapanie podwozki. Tyle tylko, ze w tym lepszym miejscu nic nie stalo a nie chcialo nam sie wracac do poprzedniego. Ruszylismy wiec ostro z buta przed siebie. Dystans dzielacy nas od centrum mial wynosic 5 km. Po przejsciu calosci oceniam, ze mial co najmniej 7. Troszke mnie to energii kosztowalo, zwlaszcza z moim plecakiem. Po drodze biegaja cale watachy psow, bynajmniej nie takich milusinskich pudelkow. Szczerza kly, otaczaja czlowieka i sprawiaja wrazenie groznych bestii. Po ktoryms z rzedu, spotkaniu z taka horda, zbaczam z drogi i wylamuje wbity w ziemie kolek. Juz jestem tak na nie wkurwiony, ze jestem w stanie jednym uderzeniem zabic podbiegajacego bydlaka. Teraz one wykazaly sie inteligencja i nie podbiegaly zbyt blisko - potezny kolek w moim reku skutecznie je odstraszal. Najlepsze bylo to, jak stanalem na skrzyzowaniu i nie bardzo wiedzialem, w ktora strone sie kierowac. Widze nadjerzdzajacego tuk-tuka (one zawsze same sie zatrzymuja obok obcokrajowcow). Teraz ja probuje go zatrzymac. Musze niezle wygladac w nocy, z wielkim plecakiem, spocony, z wkurzana geba i wielka pala w reku, bo koles mija mnie na pelnym gazie z przerazeniem w oczach. Rzucam za nim szewska wiazanke i ruszam dalej. Trafilismy wreszcie do miasta i widzimy pod sklepem wage na monety. Wazymy sie bez plecakow i z nimi. Okazuje sie, ze prawie nic nie schudlem w tej podrozy a moj plecak wazy 24 kg, dla porownania Gutka 10. Do samolotu moge wziac 20 kg, wiec biorac pod uwage bagaz podreczny spokojnie mieszcze sie w normie. Szczerze powiedziawszy myslalem, ze bedzie ciezszy.
Po przyjsciu do upragnionego centrum, obydwaj stwierdzamy, ze na tyle dobrze stoimy z budzetem, ze mozemy sobie pozwolic na drozszy hotel niz normalnie. Tak tez sie dzieje. Idziemy do Tony Guesthouse. Smieszna historia jest z tym Tonym, bo o tej samej nazwie trafilismy do hotelu w Luang Prabang, nota bene tez w nocy. Kiedy zobaczylem nazwe powiedzialem - mam przeczucie, ze Tony nas niezle ugosci i sie dobrze u niego zabawimy. Niestety okazalo sie, ze cena byla zaporowa i nie moglismy tam zostac. Jednak przeczucie bylo sluszne, tyle tylko, ze dotyczylo kompletnie innego miasta. Teraz wlasnie bawimy sie u Toniego. Zaczelo sie niesmialo. Okazalo sie, ze hotel ma byc otwarty o 7.00 wiec musimy czekac ponad godzine. Poszlismy zatem po piwko dla umilenia sobie czasu. Po zalatwieniu procedury meldunkowej, poszlismy po nastepne i zaczelismy gadac. A rozmowa byla bardzo konkretna, Gutek wylal mi wszystkie swoje zale dotyczace tego wyjazdu, ktorych nie bylo malo. Okazalo sie, ze zupelnie inaczej widzimy pewne sprawy i zupelnie inaczej w naszej ocenie pewne sytuacje na tym wyjezdzie wygladaly. Najbardziej mu jestem wdzieczny za to, ze podjal temat bez owijania w bawelne i zostalo wyjasnione wszystko w iscie meskiej konwersacji. Koniec koncow pare piwek nas to kosztowalo. Bylismy kompletnie wykonczeni, bo w autokarze praktycznie w ogole nie spalismy. Polozylismy sie o 15.30 i spalismy trzy godzinki. Potem uderzylismy w miasto.
Wiele razy na tym blogu uzywalem przedrostka "naj". Robilem to zupelnie swiadomie, bo taka jest ta podroz i do takich miejsc trafiamy, ze zeby je opisac, najlatwiej jest sie posluzyc wlasnie tym przedrostkiem. Teraz tez tak jest, otoz w mojej ocenie jest to najbardziej syfne miasto w jakim bylismy. Szczury niewyobrazalnych rozmiarow biegaja w lokalach z jedzeniem. Szperaja po smietnikach, nic sobie nie robiac z ludzi przechadzajacych sie w poblizu. Tylko sie caly czas slyszy przemykajaca po miescie piosenke ulozona z ich wielotonowych popiskiwan. Niby ta Tajlandia jest najbardziej rozwinietym krajem sposrod tych, ktore odwiedzilismy. Moim zdaniem jest najbardziej syfna, brudna, glosna i meczaca. Zarcie jest tu niesamowicie tanie, zycie tez. Dzis siedzac przy kolacji stwierdzilem, ze gdybym tu sie urodzil i mieszkal, to nie mial bym zadnej nadziei na to, ze cos sie tutaj zmieni. Przypominalem sobie Polske sprzed 20 lat. Kurcze, caly czas jestesmy lata swietlne za zachodem ale ile tu sie rzeczy zmienilo. Zyjac w tym kraju mam pewnosc, ze one sie beda zmieniac nadal, z reszta caly zas to obserwuje, mam wrazenie, ze ten proces dokonuje sie na moich oczach. Tajlandii oczywiscie nie widzialem wczesniej, jest to tylko moje subiektywne odczucie. Jednak gdy sie patrzy na ten wszedobylski syf i na ludzi, ktorzy tu mieszkaja, to ciezko jest uwierzyc, ze moze tu byc lepiej.
Do ruin starozytnego miasta jedziemy jutro. Mam tylko nadzieje, ze nie rozczaruja mnie tak bardzo jak to miasto. Pomimo tego, ze jest to podobno bardzo turystyczna miejscowosc to w ogole sie tego nie widzi. Turystow jest tutaj jak na lekarstwo. Wychodzimy na kolacje o 18.00 i mamy duzy problem ze znalezieniem otwartego lokalu. Wreszcie trafiamy do knajpy dla miejscowych, w ktorej szczury biegaja prawie ze po stolach. Cos niesamowitego - kupujemy dzis piwko na Seven Eleven a baba mi pokazuje kartke, ze alkohol mozna tu sprzedawac tylko od 11 do 14 i potem od 17 do 24. Wyobrazacie sobie cos rownie glupiego, szczegolnie ten pierwszy zakres godzinowy jest ciekawy - co za matol go wymyslil! Szczescie, ze ten matol moze wymyslac takie paranoje tylko w kraju trzeciego swiata, w ktorym wystarczy zmienic tylko sklep, zeby sprzedawca mial w dupie jakies tam jego dyrdymaly albo po prostu o nich nie wiedzial.
1 komentarz:
No. wreszcie nadrobiłem po urlopowe zaległości :) , co do tego co piszesz o rozmowie z Gutem, to muszę przyznać, że parę razy czytając wasze przygody poszliście ostro po bandzie i mam wątpliwości czy było to warte tego jak mogło to by się skończyć, ale nie będę przynudzał, ważne że wszystko kończy sie szczęśliwie i zazdroszczę wam takiej życiowej przygody, kto wie może mając takiego przewodnika jak Luk sam bym się zdecydował :))
Prześlij komentarz