sobota, 12 lipca 2008

Batambang

Sielanka podczas zwiedzania ruin Swiatyni w okolicy Batambang
W drodze do Siem Reap trafilismy do Batambang. Tam mielismy miec dalsza przesiadke, jednak jak okazalo sie, ze jest to drugie co do wielkosci miasto w Kambodzy, postanowilismy tam zostac na jeden dzien. Miasto okazalo sie byc bardzo przyjazne dla turystow, co w wolnym tlumaczeniu oznaca - spora baze hotelowo-gastronomiczna i przyjazne ceny. Po wieczornej penetracji miasta postanowilismy sie udac na zwiedzanie okolicznych wiosek wraz z glowna swiatynia, znajdujaca sie na wzgorzu w odleglosci 25 kilometrow od centrum. Zamowilismy motory i jazda. Ju po paru minutach zaproponowalem swojemu kierowcy, zeby sie ze mna zamienil. Ten przystal na moja propozycje bez wiekszego problemu i juz po chwili jechalismy w nowym dla nas obydwu ukladzie. Swietna frajda, motor ten to wiekszy skuter wiec prowadzi sie go bardzo prosto. Po dojechaniu do mety facet pyta mnie jaki mam motor w Polsce, odpowiadam, ze zadnego, pyta a samochod, mowie nie mam, no to gdzie sie nauczyles jezdzic motorem, w Tajlandii odpowiadam. Jest tym kompletnie zaskoczony i mam wrazenie, ze mysli, ze sobie robie z niego jaja. Najlepsze jednak jeszcze przed nami. Po zwiedzaniu swiatyni, ktora okazala sie srednio interesujaca (poza zajebiscie dlugimi schodami, ktore wygladaly dokladnie tak jak schody z filmow o klasztorach Szaolin i kolesiach co od rana do wieczora zapieprzaja po nich z kublami wody, po to aby cwiczyc hart ducha) udajemy sie w dalsza droge. Facet mowi, ze teraz on poprowadzi bo dalej jest trudniejsza, bardziej wyboista sciezka. Ok, nie ma problemu odpowiadam. Od poczatku widze, ze koles jedzie szybciej niz wczesniej, mysle sobie no tak, teraz bedzie chcial mi pokazac swoje umiejestnosci i to jak bardzo sie mylilem nie doceniajac jego profesjonalnego podejscia do sprawy. Na moje nieszczecie zaczyna padac deszcz i facet wywala sie razem ze mna. Nieco ucierpiala moja noga, z reszta nie pierwszy raz podczas tej podrozy. Nabieram coraz wiekszego przekonania o tym, ze decyzja o niewykupowaniu ubezpiecznia na ten wyjazd zostala przeze mnie podjeta zbyt pochopnie. Kolesie sie naprawde mna przejmuja, zupelnie niewspolmiernie do moich obrazen. Ja mam je raczej w dupie, teraz tylko zastanawiam sie nad tym, czy nie byloby lepiej dla mnie gdybym sam wial sie za prowadzenie tego motocykla. Jednak pada coraz bardziej i dochodze do przekonania, ze zostawie to losowi i mojemu kierowcy. Udaje sie dojechac calo i szczesliwie. Po drodze zaliczamy jeszcze przejazdzke bambusowym pociagiem. Nieco nas ta atrakcja rozczarowala, bo na miejscu okazalo sie, ze bambusowy pociag to tylko metalowy stelarz z bambusowa podloga. W ktory to stelarz wmontowuje sie silnik, siada na tym i pedzi z zawrotna predkoscia 25 km/h. Jednak frajda jest niesamowita, tory sa masakrycznie krzywe, halas straszliwy, dookola pola ryzowa i gdzieniegdzie mijane kambodzanskie wsie. Za nami usmiechniete twarze miejscowych dzieciakow. No i jest to pierwszy raz w naszym zyciu kiedy wynajelismy we trzech caly pociag:)
Innych historii zwiazanych z pobytem w Batambong nie bede juz opisywal z braku czasu, poza tym caly ten czas zostal zdominowany przez nocna historie Lukasza i nasze po niej odczucia i komentarze.

Brak komentarzy: