wtorek, 22 lipca 2008

Good morning Vietnam

Ulica Sajgonu w deszczu.

Taki mamy widoczek z balkonu, mozna bez problemu przejsc do sasiada.


Zaczelo sie od tego, ze facet w barze, w ktorym pilismy przez caly dzien poprzedniego dnia, poinformowal mnie, ze pociag do Kampot odjezdza o 6 rano i jest to jedyny pociag odjezdzajacy z Sihanouk Ville. No to musimy sie sprezyc - informuje chlopakow, bo juz mam dosc siedzenia w tym kurorcie i zaden jeden dzien dluzej nie wchodzi w rachube. Pociagiem do Kampot chcemy jechac, bo jest bardzo stary, bardzo wolny i co za tym idzie bardzo interesujacy. Mozna jechac na dachu, bo zwykle jest przeludniony, podrozuja nim tylko miejscowi. Jedzie przez piekne krajobrazowo okolice. Mniej wiecej z tych wlasnie powodow chcielismy jechac tym pociagiem, ale i tak wszyscy miejscowi sie dziwili na wiesc o naszym pomysle, dla nich to po prostu srodek transportu i to w dodatku kiepski, bo stary i wolny.
Wstajemy o 4.30 rano, ja jakos tego dnia w ogole nie moglem spac, chyba przesyt wrazen zwiazanych z pobytem w tej nadmorskiej miescinie. O 5 juz gadam w wlascicielem motocykla, ktory jest chetny zaoferowac nam swoje uslugi. To wlasnie on informuje mnie, ze pociag do Kampot juz nie jezdzi bo byl stary i przestal kursowac. Oczywiscie nie moge w to uwierzyc, zatem trzeba to sprawdzic. Postanawiamy, ze jeden z nas pojedzie na miejsce i sprawdzi co i jak. Nikomu sie jednak nie chce, bo jest piekielnie rano. Trzeba zatem losowac – mowie i juz po chwili gramy w marynarza. Oczywiscie przegralem i to ja jechalem w roli pociagowego detektywa. Dojezdzamy na miejsce o 5.30, dworzec jest po prostu ogromny, jesli powiem, ze wyglada jak polowa centralnego to nie bede daleki od prawdy. Caly jest okratowany, a w srodku nic nie ma poza zaparkowanym samochodem, rzeczywiscie sprawia wrazenie nieczynnego. Facet od motocykla mowi – no people, no train. Ludzi to faktycznie nie ma wcale, ale widze, ze gdzies po drugiej stronie pali sie swiatlo. Udaje sie w tamtym kierunku. Okazuje sie, ze za krata sa pomieszczenia, a swiatko dobiega zza bezdrzwiowej futryny oddalonej od kraty jakies 5 metrow. Krzycze – hallo, hallo!!! Na poczatku nic, potem slysze jakies delikatne szuranie i widze cien postaci na scianie po przeciwnej stronie. Cien w pewnym momencie nieruchomieje i po chwili widze jak zza futruny wychyla sie najwolniej jak tylko mozna fragment glowy kolesia z jednym okiem. Wyciagam reke i palcem go przywoluje, mowiac – komm, komm. Jestem tym niezle rozbawiony. Facet jest nagi, ale owija sie czyms i na moje pytanie o pociag juz uspokojony odpowiada, ze nie jezdzi od dwoch lat, bo jest stary. No to teraz spokojnie moge wracac do moich kumpli.
Jedziemy zatem na dworzec autobusowy i lapiemy najblizszy autobus do Hochi Minh. Po drodze mamy przesiadke w Phnom Penh, ale niedlugo musimy czekac. Jeszcze tylko promem przez Mekong i srednio sprawne przejscie przez granice i jestesmy w Sajgonie, kultowym miescie Indochin. Jedziemy do centrum, zajmuje nam to ponad godzine od wjazdu do miasta. To miasto jest po prostu ogromne. Zawsze zastanawiam sie nad roznicami pomiedzy miastami w krajach jednego regionu. Co do miast Bliskiego Wschodu to gdyby mnie ktos nagle umiejscowil w Istambule, Damaszku czy Kairze, bez informowania gdzie jestem, tylko z dopowiedzeniem, ze to jakas stolica, to bez trudu zorientowal bym sie, w ktorej stolicy sie znajduje. Z azjatyckimi miastami jest jednak inaczej, sa one do siebie bardziej podobne i tu trzeba zwracac uwage na bardziej subtelne roznice. Ale juz po niedlugiej obserwacji zorientowalem sie, ze Sajgon dosc mocno wyroznia sie od Bagkoku, czy Phnom Penh i spostrzegawczy odbiorca moglby sie zorientowac gdzie sie znajduje. A jakie to roznice? Otoz, nigdy wczesniej nie widzialem na ulicach tylu skuterow, co tutaj. W ogole w Azji skutery sa po pularne, ale tutaj jest ich po prostu zatrzesienie, wszyscy nimi jezdza i wszystko na nich przewaza, od calej biblioteki po bryly lodu. Widzac otaczajace mnie zewszad morze ludzi pedzacych na swoich skuterkach, odnioslem wrazenie, ze tu na jednej ulicy jest ich wiecej niz w calym Rzymie – europejskiej stolicy skuterowej. Kolejnym wyroznikiem jest rozwoj gospodarczy panstwa. Juz po chwili obserwacji mozna sie zorientowac, ze tutaj sie ludziom zyje lepiej, sa lepiej ubrani niz w dwoch wczesniej wymienionych przeze mnie miastach. Acha, noi co jeszcze istotniejsze jest wiecej ludzi otylych. Tak, tak, moi drodzy. U nas mowi sie, ze otylosc to genetyka, gowno prawda, to po prostu sposob odrzywiania. Kambodza jest bardzo biednym krajem i tam otylych jest jak na lekarstwo, tutaj jest z tym juz duzo lepiej, co nie znaczy, ze to drugie Stany, bron Boze, caly czas jest ich malo, ale jednak sporo wiecej niz w Kambodzy czy nawet Tajlandii, chociaz tam jeszcze nie zwracalem na to uwagi. Kolejnym elementem wyrozniajacym jest to, ze kobiety maja jasniejsza skore niz Tajki, czy Kambodzanki, przez co moga sie wydawac o wiele bardziej interesujace. Noi wreszcie architektura, tutaj jest podobnie, tzn. po samych fasadach budynkow trudno rozpoznac, gdzie sie jest, bo w Azji buduje sie podobnie, no moze gdybym byl ekspertem to dostrzeglbym roznice. Ale za to tutaj trzeba zejsc z glownej ulicy i wchodzi sie odrazu w labirynt strasznie waskich i ciasnych uliczek. Gdzie mieszka kupe ludzi, maja otwarte wejscia do swoich domow, wyleguja sie na podlodze, jedzac, rozmawiajac, czy ogladajac telewizje. Tych ludzi jest poza tym mnostwo, duzo wiecej niz w poprzednio odwiedzanych miejscach. Nawet Gutek zwrocil na to uwage, pytajac – jak tu jest tyle ludzi to jak musi byc w Pekinie? Tez jestem tego ciekaw i trudno mi to sobie wyobrazic. Ciekawostka sa tez kable od elektrycznosci na ulicach jest ich po prostu tysiace w jednym peku, sam mowie, ze elektrycy w tym kraju to musza byc nielada fachowcy. To tyle po pierwszych wrazeniach po wjezdzie do miasta. Idziemy cos zjesc, napic sie piwa i na krotki wieczorny obchod po miescie, ale bez szalenstw bo plan jest na drugi dzien ambitny i jestesmy niezle zrypani. Mieszkamy w dzielnicy bardzo turystycznej niestety, jednak przez to chyba tanszej. Jest tu wiecej bialych niz sie spodziewalismy i widzielismy wczesniej, to takie Khao San, tylko, ze w nieco innym wydaniu, bo rozrzucone na kilka sasiednich ulic.

1 komentarz:

kuba pisze...

Oni tam, jeszcze są komunistyczni? Tak ze zdjęć wygląda znacznie lepiej i dostatniej niż w Chinach (choć w sumie jak wygląda w Chinach, to wiem tylko ze zdjęć i filmów dok.)