poniedziałek, 7 lipca 2008

Do zakochania jeden krok!

Oto niedoszly morderca!
Tak tu sie mieszka.

Jestesmy w goscinie miejscowego biznesmena.


A Lukaszek w siodmym niebie.



Pare slow od Guta w przerwie kiedy Tom jest zajety innymi sprawami... w WC...:
Siedzimy sobie wlasnie z Lukaszem i pijemy piwko... Tom jak zwykle wieczorem przygotowuje sie do opisywania wydarzen z ostatnich 24h. A my jak zwykle wkurzamy sie NIECO ze pisze zamiast pic z nami..No ale trudno – niech pisze, przynajmiej bedzie jakas w miare dokladna relacja. Koncze bo Tom wychodzi z kibla....


Wszyscy wstali wyspani oprocz mnie, jakos po trudach dnia wczorajszego nie moglem dlugo zasnac. Myjemy sie i wychodzimy na sniadanie. Szybko sie okazuje, ze sniadanie w tej miejscowosci to nie jest prosta sprawa, pewnie jestescie ciekawi dlaczego? Otoz nie dosc na tym, ze nikt tu nie mowi po angielsku, to w miejscowych barach w ogole nie ma menu, zatem ciezko jest zlozyc jakiekolwiek zamowienie. W koncu jednak jakos nam sie udaje. Ale nie to jest wazne, tylko klimat jaki tu panuje. Smialo moge powiedziec, ze brakuje mi talentu do opisania tego miejsca, a nawet mysle, ze gdybym go mial to i tak bym nie oddal jego klimatu w wystarczajacym zakresie. To po prostu jedno z tych miejsc, o ktorym nawet jesli przeczytacie w ksiazkach, blogach, czy zobaczycie je w programie telewizyjnym, to i tak nigdy nie bedziecie w stanie uwierzyc w to, ze rzeczywiscie ono istnieje. Po prostu musicie sami tu przyjechac. W najmniejszym skrocie moge opisac to tak, ze wyglada jakby czas stanal tu w miejscu. Tyle tylko, ze trudno jest oszacowac, czy stanal sto, dwiescie, czy nawet trzysta lat temu. Samo przejscie glowna ulica miasta to nielada przygoda, nie ma osoby, ktorej nie przyciagalibysmy uwagi. Ludzie jednak nie sa natretni, pewnie ze wzgledu na bariere jezykowa.

Robimy zakupy z naszym przewodnikiem na zaplanowany wczoraj piknik, tzn. kupujemy kurczaka, olej, zgrzewe piwa, lod i jeszcze jakies tam pierdoly i jedziemy na spotkanie z dziewczynami. Okazuje sie, ze nie ma ich w umowionym miejscu. Lukasz mowi tylko do mnie – ale bedzie jazda jak sie teraz okaze, ze nas olaly. Nic nie odpowiadam, bo jestem spokojny o to, ze przyjda. Moja uwage bardziej przykowa klasztor buddyjski, pod ktorym sie z nimi umowilismy. Korzystajac z okazji wchodzimy do srodka i zwiedzamy go w towarzystwie przebywajacych w poblizu dzieciakow.

Dziewczyny przyjezdzaja i jedziemy nad jezioro. Okazuje sie, ze dojezdzamy do miejsca, ktore nalezy do kobiety, ktora stracila meza wraz ze spalonym domem i teraz dorabia sobie w ten sposob, ze gosci u siebie ludzi pragnacych mile spedzic czas. Widoki sa urzekajace. Jest wielki staw z kilkoma mostkami, dookola kambodzanskie wzgorza porosniete dzungla. We wszystkich przewodnikach jakie wczesniej czytalem o krajach tropikalnych pisano, ze pod zadnym pozorem nie mozna sie kapac w stojacej wodzie. Jest tak goraco, ze juz po krotkiej konwersacji przy piwku, wskakujemy do jeziora i ku uciesze naszej i dziewczat zaczynamy sie w nim pluskac. Woda jest swietna. Po chwili przychodzi jakis facet i rzuca nam wielkie napompowane detki do plywania. Spadl nam z tymi detkami jak z nieba, bo okazuje sie, ze dziewczyny nie potrafia plywac, wiec nie chca wejsc do jeziora. Jednak z detkami to zupelnie inna sprawa. Po niedlugich namowach wchodza do jeziora i kapia sie wraz z nami. W tym czasie, prowadzaca to miejsce babeczka juz przygotowuje dla nas posilek. Sami nie mozemy uwierzyc w panujaca w tym miejscu sielankowa atmosfere. Nasz przewodnik pomaga nam w prowadzeniu konwersacji z naszymi nimfami. W miare oproznianych puszek piwa natezenie konwersacji wzrasta, jak tez zaciesniaja sie stosunki. Jednak dziewczyny musza jechac do pracy o czwartej, wiec powoli musimy sie z nimi pozegnac. Nie, nie... nie myslcie, ze na zawsze, odwiedzimy je wieczorem w lokalu. Tymczasem nasz przewodnik zaprasza nas do tesciow na obiad. Po drodze, zeby nie jechac z pusta reka, kupujemy 0,7 najlepszej whisky jaka maja w miescie i 2 litry coli. Facet mowi, ze te domy z boku to kurniki, w przeciwienstwie do domu jego tescia, ktory jest naprawde duzy. Dojezdzamy na miejsce i jakos ciezko nam odniesc wrazenie, ze rozni sie czymkolwiek poza wielkoscia od tych poprzednich. Po prostu jest to szopa sklecona z desek i wylozona jakimis plytkami. Najlepszy jest kibel, duzo juz kibli w swoim zyciu widzialem ale ten mnie po prostu przerosl. Nie wiedzialem jak sie w nim obsluzyc. Wchodze do srodka a tam po prostu betonowa podloga, a po lewej jakies murek, za ktorym jest chyba woda. Jednak nie mam pewnosci bo jest w srodku ciemno. Nie zamykajac drzwi chce sie odloc za ten murek, zadne inne rozwiazanie nie przygodzi mi do glowy. Na szczescie gospodarz chyba przewidzial moj tok rozumowania bo wpada zaraz za mna i mowi – hello, hello, trzeba sikac tutaj pokazujac przeciwny kat pomieszczenia. Nic jeszcze nie kumam, dopoki nie dostrzegam, ze w kacie na styku podlogi ze sciana jest dziura, dokaldnie taka jakby szczury przez nia wchodzily i to w nia nalezy celowac.

Jedzenie, ktore nam serwuja gospodarze jest tak ostre, ze ciezko ugasic palenie w ustach nawet zapijajac kolejne kesy woda. Sa to gotowane warzywa z papaja i jakims mega ostrym sosem. Potem leci jakies miesa (podobno kurczak) z ryzem i oczywiscie z ostra papryka. W calej biesiadzie uczestniczy wiele osob, poza gospodarzem i nami sa jeszcze: jego ojciec z kumplem, z czasem przychodzi reszta rodziny i sasiedzi, jak rowniez jakis kompletne nawalony facet. Pytamy sie o niego, gospodarz odpowiada, ze nie wie kto to jest, ale pozwala mu z nami siedziec. Ten ciagle sie smieje i zachwyca nasza skora, caly czas chce nas dotykac i non-stop o czyms do nas deliberuje, jakby w ogole nie byl swiadomy tego, ze go nie rozumiemy. Impreza trwa w najlepsze kiedy koles wyprowadza motor, aby na nim stanac i wymienic w suficie zarowke. Motor mi sie podoba, wiec odrazu siadam na niego. Facet sie pyta, czy chce sie przejechac, ja na to - czemu nie. Przeciez nie musza wiedziec, ze ostani raz jezdzilem motorem w 1997 r. Pytam sie tylko, jak wchodza biegi i wyprowadzam maszyne na droge. Lukaszek mowi, ze nakreci z tej jazdy filmik i przestrzega mnie tylko przed tym, abym sie na nim nie rozwalil. Sam nie jestem pewien, czy sie to nie stanie, bo motor jest naprawde spory. Jedzie sie jednak fantastycznie, przyspieszam, bo musze wyprobowac kolejne biegi, czasem kogos mijam na drodze i musze zwolnic, wiec moment, w ktorym osiagam satysfakcjonujaca mnie predkosc nie przychodzi szybko. Wreszcie zawracam i pedze z powrotem. Okazuje sie, ze domy sa podobne i nie jest latwo wypatrzec ten wlasciwy. Robi sie ciemno. Stwierdzam, ze chyba przejechalem, wiec znowu zawracam i juz nieco zestrachany odnajduje nasza chalupe. Na miejscu nie ma naszego przewodnika ani chlopakow. Jest cala rodzina i reszta osob, ale nikt specjalnie nie zwraca na mnie uwagi. Jest juz kompletnie ciemno, siadam wiec na krzesle i czekam. Mija jakies pol godziny, wszyscy od czasu do czasu na mnie dziwnie zerkaja, ale przeciez nikt nie jest mi w stanie powiedziec gdzie jest moja ferajna. Dalej zatem siedze, ale przychodzi mysl do glowy, ze moze oni postanowili wykrecic mi numer i mnie tu zostawic. Po prostu sami sobie pojechali do dziewczynek. Postanawiam, ze przeczekam jeszcze pol godziny i ruszam do Pailin na piechote. Wiem, ze to nie najlepszy pomysl isc w nocy przez obcy teren, uznawany za ostry, jeszcze bez znajomosci trasy. Ale przeciez nie moge czekac tu w nieskonczonosc, zerkam wiec kontrolnie na zegarek. Po czym nadchodzi Gutek i mowi, ze wybrali sie z sasiadem na polowanie, ale nie weszli do dzungli w obawie przed komarami i postanowili sie wycofac. Nasz przewodnik jest bardzo wkurzony, mowi, ze dzwonil na policje. Chlopaki tlumacza, ze po drodze wyskoczyl do nich koles z maczeta i cos wykrzykiwal, ale Ci go nie rozumieli, wiec w ogole nie czuli zagrozenia. Koles nam tlumaczy, ze facet chcial kogos zabic, wiec trzeba go od tego powstrzymac. Jakie szczescie, ze jednak nie wybralem sie samotnie do Pailin, tak sobie mysle. Czekamy na policje, bo podbno juz jedzie na motorach. W miedzyczasie faceci przynosza upolowana szarancze, a raczej ogromnych rozmiarow swierszcze, czy koniki polne. Nawet nie wiemy kiedy uwijaja sie z ich przyrzadzeniem i niebawem wspolnie delektujemy sie ich smakiem. Sa podobne do tych, ktore jedlismy w Bangkoku, tyle tylko, ze swieze, nie ususzone. Jedna z przebywajacych tam kobiet nagle zaczyna masowac moje nogi, Gutek po powrocie z kibla stwierdza – no ladnie, tylko chwile mnie nie bylo!!! Masaz jest wysmienity, potem masuje plecy, troche mnie bola, bo oczywiscie olalem smarowanie sie kremem i jestem niezle spieczony. Ale masazyk jest pierwsza klasa.

Przyjezdza policja. Koles nas wola, sam nie wiem po co i w towarzystwie jakis osmiu osob udajemy sie w kierunku miejsca zamieszkania killera. Mamy przy tym doskonale humory, bo policjanci wygladaja zabawnie, poza tym jest ciemno, srodek dzungli a Ci ida jak po swoje i na dodatek sa zlojeni. Jednak maja racje, bo facet siedzi przed swoim domem i ma przy sobie narzedzie niedoszlej zbrodni. Rozpoczynaja sie krzyki przybylych, sami nie wiemy o czym gadaja, policjanci tylko to obserwuja, a po uplywie jakiegos czasu udzielaja obwinionemu solennej reprymendy i sprawa wydaje sie byc skonczona. Wszystko to dzieje sie w atmosferze totalnej powagi, w ktorej unosi sie zapach jeszcze kilakadziesiat minut wczesniej panujacego niebezpieczenstwa. Mamy to w dupie. Po sprawie, mowie do Lukasza, ze musimy strzelic jakies foty, bedzie to ostry material, a najlepiej z maczeta. Wyjmuje zatem aparat, zapraszam goscia do wspolnej fotki wraz z policjantami, a wszystko pod pretekstem rozstania sie w przyjaznych nastrojach. Udaje sie ich do tego namowic, ochoczo staja do zdjecia a Lukasz nawet znajduje odrzucona gdzies na bok maczete, wiec material jest naprawde swietny.

Wreszcie jedziemy do knajpy na spotkanie z dziewczynami. Jestesmy tez stesknieni za piwem, bo gospodarz raczyl nas obrzydliwym winem, przy ktorym polski „Jabol” to po prostu Don Perignon. Dojezdzamy do knajpy zamawiamy piwo, a jesli chcecie koniecznie wiedziec co sie wydarzylo dalej, to poczekajcie, az minie godzina 22.00 i dzwoncie na hot line, nr 0 900 333 666, na haslo Esmeralda udziela wam szczegolowego opisu przebiegu nastepnych wydarzen.

Acha, tylko pamietajcie, ze koszt polaczenia, to: 9,99 zl/minute. NAPRAWDE WARTO.

2 komentarze:

Renia pisze...

Goraca linia uruchomiona ale pani po hisz[pansku do mnie gadala nie bafrdzo moglam wyczaic o czym ona do mnie mpowi, ale znajac was moge sie domyslic ze sielanka trwala i takj trzymac, tylko pamietyaj Tomeczku o czym Ci mowilam, 3krotnie sie zabezpieczaj zebys sie jakiegos syfka nie nabawil i popychaj chlopie popychaj bvo w Polsce kobitki nie sa az tak latwe :)

Tomek pisze...

przede wszystkim nie sa tak gorace!