poniedziałek, 28 lipca 2008

Hoi An

A takie abazury tu sprzedaja, slicznie to wyglada, szczegolnie po zmroku, fajnie by bylo miec cos takiego w ogrodzie, tylko trzeba sobie najpierw sprawic ogrod.
Na wypozyczonej kolarce:)
Plaza

Siedza Wietnamki i gadaja!
Pije orzezwiajacy napoj wycisniety z trzciny cukrowej - wysmienity; w zakupionym na targu kapeluszu:)
Mieszkanka Hoi An

Dzis dotarlismy do tego miasteczka z samego rana. Jest po prostu cudowne. Nie mozna odwiedzic Witnamu tu nie zagladajac. Miasteczko jest co prawda turystyczne, jednak nawet ten fakt nie jest w stanie zburzyc jego fantastycznej atmosfery. Tworzy ja przede wszystkim niezwykle stara kolonialna architektura. Domki sa stylowe, niewielkich rozmiarow, z przepieknymi zdobieniami i niezwykle wschodnimi dachami. Jest przeslicznie, chcialoby sie tu zostac dluzej, ale niestety jeszcze duzo przed nami i jutro musimy stad wyjezdzac, pedzic dalej.

Jednak po zwiedzeniu miasta i znalezieniu taniego hotelu udalismy sie z Lukaszem na targ. Kurcze, znowu uleglem swojej manii zakupowej. Tym razem kupilem kapelusz, dwa krawaty, jakies apaszki dla mamy i nie pamietam co tam jeszcze. Jak tak dalej pojdzie to bede musial kupic mula zeby tachal to wszystko, co tutaj gromadze. Lukaszek sie smieje, ze jeszcze powinienem sobie sprawic garnitur na miare i bylby komplet.

Potem wynajelismy rowery i pojechalismy w miasto, ktore jest niewielkie pod wzgledem obszaru. Jednak jest polozone daleko od morza, bo 5 km, wiec wypozyczenie rowerow jest wskazane. Jadac nad morze chcialem zebysmy sie poscigali, ale chlopaki najwyrazniej byli tak padnieci od panujacego upalu, ze nie podjeli rekawicy.

Morze - to kolejna opowiesc. Smialo moge stwierdzic, ze jest tu najpiekniejsza plaza jaka widzielismy do tej pory podczas naszej podrozy. Wielka piaszczysta plaza, z palmami na brzegu, a woda jest cieplusienka, ide o zaklad ze na pewno cieplejsza niz na krytych basenach. Mowie wam - taka kapiel to fantazja, ktora potrafi przerwac przeplywajaca czasem meduza, ale na szczescie te plywajace przy brzegu sa niewielkich rozmiarow, wiec ich oparzenia nie bola az tak bardzo.

Po kapieli oczywiscie udalismy sie na obiad z piwkiem. Czekajac na posilek jak zwykle oddalismy sie komentowaniu otoczenia. I jak zwykle to niestety ja ku uciesze chlopakow komentowalem najwiecej. Widze jakas Wietnamke podchodzaca do knajpy z bialasem,. ktora zamaszyscie kreci biodrami, wiec mowie:
- e zobaczcie te laske, w ogole nie ma cyckow, a jak dokazuje.
Ci w miedzyczasie podchodza, a ja widze, ze jej chlopak wzial mnie na oko, wiec nie baczac na nic dalej kontynuuje,
- e a ten spaslak co sie tak gapi, chyba dawno w dziob nie dostal, no podejdz tutaj kolego, podejdz,
Ten szybko odwraca glowe i odchodza siadajac gdzies w koncie lokalu.
Komentarza oczywiscie nie bylo konca ale im juz odpuscilem. Siedzielismy tam jakas godzine, az przyszlo do placenia rachunku. Widze, ze towarzystwo cos gada z kelnerka pokazujac w nasza strone, jest jeszcze z nimi jeden Wietnamczyk. Stwierdzam, ze chyba faktycznie szukaja z nami zwady, wiec tym razem ja biore Wietnamczyka na oko i zaczyna sie wojna nerwow. Juz caly bar widzi, ze gapimy sie na siebie i atmosfera nabiera rumiencow. Sam jestem zdziwiony tym, ze Wietnamczyk nie wymieka i mysle, ze chyba jednak akcja sie rozwinie. W kulminacyjnym momencie jego wietnamska kolezanka zwraca sie do nas czysta polszczyzna:
- skad jestescie?
Mi kompletnie kopara opada, bo nie dosc, ze wyglada jak Wietnamka to w jednej chwili przypomnialem sobie komentarze pod jej adresem i tego kolesia sprzed godziny. Cholernie mi jest glupio, ale co mam zrobic musze trzymac fason. Dziewczyna okazuje sie byc studentka z Polski, w ktorej spedzila 20 lat. Jest z chlopakiem Polakiem i jeszcze jednym wietnamskim kolega, tez studentem z Warszawy. Ale jaja, siadamy i gadamy. Dziewczyna jest bardzo ladna, wiec tym bardziej mi jest glupio, no ale co, za pozno zeby jeszcze swoje wyglupy jakos naprawiac. Wiec umawiamy sie na piwko w Polsce i po prostu sie zmywamy. Ale swiat jest maly.

A na koniec nauczka od Wietnamskiego kolegi, ktory jest imigrantem w Polsce i ma swoja firme. Ale nie tym mi zaimponowal, ale tym, ze ja od paru ladnych lat wspinam sie po gorach i chodze po jaskiniach a nigdy nie bylem w Jaskini Mietusiej i Czarnej w Tatrach, a ten koles byl.

4 komentarze:

kuba pisze...

Faktycznie, plaża zajebista, tylko pomarzyć, a w tym kapelutku wyglądasz jak Indiana Jones ;)A cha trzeba było zapytać tego Wietnamczyka gdzie był w Wietnamie i okolicach, może by się okazał że wy byliście gdzieś gdzie on nie był :)))

Tomek pisze...

Nie wiem czy bylismy ale pewnie bedziemy bo wybieramy sie do Sapa, to na samej polnocy Wietnamu, dosc trudno dostepny regjon, jednak ponoc najpiekniejszy. Tam jedziemy z ambitnym planem, ale o tym jak juz bedziemy na miejscu.

Kasia pisze...

Nie no Tomciu nie sadziłam, że masz taki talent pisarski ;) z zapartym tchem czytałam twoja opowieść z wojaży... Czekam na resztę relacji no i na zdjęcia jak wrócisz ;)Pozdrowionka z równie upalnej warszawy :)

Tomek pisze...

Jak Ty znalazlas tego bloga, kurcze bede musial coraz bardziej uwazac na tpo co tu pisze, blog robi sie niebezpiecznie popularny:)

Zartuje oczywiscie, ciesze sie, ze tu trafilas, zdjec jest juz cala kupa, mam nadzieje, ze ich nie strace na laptoku.