piątek, 4 lipca 2008

Welcome to Bangkok.

Widoczek ulicy Bangkoku
W dzielnicy indyjskiej
Delektujemy sie szaranca, dobrze wplywa na potencje



Miasto nas przywitalo deszczem. Na poczatku jak wyjechalismy z lotniska wydawalo sie nam podobne do miasta w Stanach Zjednoczonych. Bardzo dobre drogi i kupa wysokich budynkow, to wszystko na ogromnej powierzchni. Jednak juz po wjezdzie do centrum poczuc mozna bylo klimat dalekiego wschodu. Jest masa skosnookich na ulicach, pedzacych w blizej nieokreslonym kierunku. Bardzo male waskie uliczki, na ktorych miesci sie niezliczona ilosc straganow ze wszystkimi produktami swiata. To niesamowite jaki swiat jest dzis maly, ze w ciagu jednego dnia mozna sie znalezc po drugiej stronie koli ziemskiej, w panstwie tak egzotycznym, ktore do tej pory kojarzylo nam sie tylko z programami o dalekich podrozach i obcych kulturach. Nie da sie opisac tego miasta w kilku zdaniach, jest naprawde ciezkie do ogarniecia.

Co do naszych przygod, to pierwszy dzien zaczelismy naprawde kozacko:) Zaczelo sie od tego, ze po spotkaniu z Lukaszkiem od razu udalismy sie do hotelu, ktory miesci sie w scislym sasiedztwie Khao San. Hotel jest obskurny ale kosztuje mniej wiecej 5 dolarow od osoby. Przypomnialo mi sie ostrzezenie Edzi, ktora mowila, zebysmy zwracali uwage na to, czy w pokoju jest ciepla woda, bo nie zawsze jest. Zapytalem wiec Lukaszka - czy w tym jest? Ten wybaluszyl na mnie swoje oczy i ze zdziwieniem stwierdzil - a po co komu tutaj ciepla woda! Rzeczywiscie mial racje, jest tu tak goraco, ze nawet jakby byla, to i tak bysmy jej nie odkrecali podczas prysznica. Woda daje tu jedyna mozliwosc ochlody.

Jeszcze na bezclowce zakupilismy odpowiedni zapas alkoholu, wiec niezwlocznie po przybyciu do pokoju zaczelismy biesiadowanie nie mogac nacieszyc sie smakiem rozpoczetej przygody. Zaczelo sie od piwka, potem poszedl literek finki i trzeba bylo ruszyc w miasto. Zjedlismy po kebabie i postanowilismy zasmakowac miejscowej kuchni. Myslalem, ze Lukasz zna sie juz na miejscowym jedzeniu. Jednak po udaniu sie do knajpy okazalo sie, ze tak naprawde, to nie ma pojecia co oznaczaja poszczegolne nazwy potraw znajdujace sie w menu. Zamowielismy na chybil trafil, przyniesiono warzywa z jakimis owocami morza i oczywiscie ryzem. Danie smakowalo niezle, wiec chyba jednak glodwac tu nie bedziemy. Lukasz nie zjadl ryzu, czyli potwierdzilo sie to o czym pisal wczesniej, ze po trzech miechac na Dalekim Wschodzie patrzec na ryz juz nie moze. Potem przyszla pora na discoteke. Bylo jeszcze wczesnie, a tutaj diskoteki zaczynaja tetnic zyciem dopiero po polnocy, jest to tym smieszniejsze, ze po 24 nie mozna juz kupic alkoholu w sklepach (my juz jednak znamy takie gdzie mozna:)). Zycie nabiera innych kolorow. Turystow jest co niemiara, ale Polaka zadnego jeszcze tu nie spotkalismy. Rozmawialismy z miejscowym Tajlandczykiem, ktory na wiesc o tym ze jestesmy Polakami, sam przyznal ze przyjezdza tutaj ich niezwykle malo. W dyskotece jest sporo panienek ktore szukaja towarzystwa obcokrajowcow, zachecajac usmiechami. Jesli chodzi o ulice, to kurwy wychodza do pracy dopiero okolo drugiej w nocy. Kiedy jest juz mniej ludzi. Nie bylismy jeszcze w dzielnicach sexu tego miasta, ale jesli chodzi o rejon turystycznego Khao San to wcale nie ma tu ich zatrzesienia. Odnioslem wrazenie, ze gdyby tu ktos posiedzial z tydzien, dobrze balujac, znalby chyba kazda kurwe w okolicy:). My na szczescie tak dlugo siedziec tu nie bedziemy:)

Zabawa trwala w najlepsze, bylismy juz na niezlym rauszu, kiedy Gutek podekscytowany rozmowa mocno uderzyl w podest stojacego przy ulicy jakiegos pomnika butelka po piwie. Chcialem ja jeszcze zlapac, niestety nie zdazylem, butelka osunela sie na ziemie i z hukiem rozpieprzyla. Spojrzalem na przerazonego tym faktem Lukasza, ktory wybelkotal:
- ja pierdole tez nie miales gdzie rozpieprzyc tej butelki, nie dosc, ze na pomniku Krola, to jeszcze w scislym sasiedztwie komisariatu Policji, pod ktorym wlasnie stoi dwoch mundurowych. Oczywiscie do nas podeszli. Na szczescie Gut zachowal zimna krew i szybko pozbieral lezace pozostalosci butelki a my rozpoczelismy krotkie negocjacje. Policjanci okazali nam wyrozumialosc i powiedzieli, ze jeszcze tym razem nas nie zamkna. To sie nam upieklo, zadowoleni z takiego obrotu sytuacji poszlismy dalej w tany. Naprawde ostro zabalowalismy a najdziwniejsze jest to, ze dzis wstalem bez zadnego kaca, jak podliczylem jescze przed zasnieciem ilosc wypitego alkoholu pozegnalem sie w myslach z czerpania przyjemnosci przezywania dnia kolejnego. A tu z rana niespodzianka, po prostu nic, zadnego kaca, swietne samopoczucie. Jest to chyba efektem panujacego tu klimatu, a szczegolnie temperetury i duzej wigotnosci, ktora powoduje, ze czlowiek jest caly czas zlany potem. Dzis bedzie nieco delikatniej, troszke pozwiedzamy a wieczorem zobaczymy, chyba nieco sposcimy z tonu.

2 komentarze:

kuba pisze...

Przywieziesz parę robaczków do degustacji ;) ?

Tomek pisze...

chyba balbym sie ze ozyja mi w plecaku:)