wtorek, 26 sierpnia 2008

Chiang Mai

Jesli chodzi o Chiang Mai, to zaraz po przyjezdzie bylismy tak zmeczeni, ze nie dalismy rady zrobic dokladnego rekonensansu miasta. Po sniadaniu, przyszlismy do hotelu i na dodatek zamiast isc spac to zapuscilismy jakis film brazylijski, kupiony przez Lukasza, ktory pokazuje zycie w favelach Rio de Janerio. Bardzo ciekawa pozycja, nawet nie wiedzialem, ze sie takie rzeczy robi. Zanim Lukaszek opowiedzial mi historie o favelach, ze tam, policja nieraz wpada i strzela do wszystkiego co sie rusza, to w ogole nie mialem o tym pojecia. Swiat jakos nie podejmuje tego tematu a przeciez codzienne zycie w tych dzielnicach przypomina pieklo.

Jeszcze byla arcysmieszna sytuacja jak facet od tuk-tuka przywiozl nas do pierwszego hotelu, ktory byl calkiem w porzadku, poza tym, ze wydawal sie lezec na kompletnym zadupiu. Kaze pokazac dziewczynie w recepcji, gdzie jestesmy na mapie, ktora jest w Lonely Planet. Ta nie moze znalezc miejsca, bo mapa go nie obejmuje. To oznacza, ze jest daleko od centrum. Pytam sie, ile jest do centrum? Odpowiada, ze 3 kilometry. Idziemy jeszcze obejrzec pokoje ale juz po drodze mowie jej, ze raczej nie wezmiemy tego hotelu, bo jest zbyt daleko. Tej tak bardzo zalezy na tym, zebysmy jednak wzieli ten pokoj, ze usilnie stara sie wytezyc swoje wszystkie szare komorki. Marszczy mocno brwi, wreszcie sie zatrzymuje i z powaga godna uznania mowi:
- It’s not so far away. Maybe if you go fast, it is only one kilometer.
O malo co nie szcerzlem ze smiechu a ta patrzy na mnie jak na idiote. Tlumacze jej o co chodzi ale oczywiscie ona dalej nic nie kapuje. Ostatecznie kazemy sie wiez facetowi do centrum a ten tuk-tukiem zapieprza dobre 15 minut. Mowie do chlopako, ze gdybysmy tam zostali, to trase z hotelu do centrum tylko raz przeszli bysmy na piechote, oczywisice bylby to pierwszy raz. Ci tylko przytakuje ze smiechem na ustach.

Wieczorkiem udalismy sie na zwiedzanie miasta z Gutkiem. Bardzo turystyczna miescina. Tutaj jest 300 swiatyn, chlopaki mowia, zebym nie wymiekal i zrobil przynajmniiej 150, bo juz tylko ja przejawiam jakakolwiek ochote na zwiedzanie. Znowu trafiamy na bazar i znowu cos kupuje. Jednak zauwazylem prawidlowosc, ze kupuje coraz mniejsze i lzejsze rzeczy, to ogromny pozytyw. Lapie nas zajebista burza, wiec zmykamy szybciutko do hotelu. Leje jednak tak strasznie, ze musimy sie gdzies schronic. Wybieramy sklepik, w ktorym serwuja miejscowa gorzale na kieliszki. My jednak koncentrujemy sie na piwie. Z pobliskiej kafejki widzimy, ze z zaciekawieniem przyglada sie nam miejscowa Tajka. Wolamy ja do stolika, ta sie usmiecha w grymasie, jakby w ogole nie wiedzial o co nam chodzi. Po jakis pieciu minutach, gdy tracimy nia zainteresowanie wychodzi. Przysiada sie do nas i zaczynamy gadke. W koncu jedziemy z nia, na jej skuterku do knajpy. Niezle to musialo wygladac – trzy osoby na skuterku, w tym dwoch bialych i kierujaca Tajka. Potem jedziemy do niej, zeby sie przebrala, bo postanawiamy jechac na diskoteke. Smiejemy sie tylko z Lukaszaka, ze siedzi tam biedny w hotelu i tylko mysli – gdzie Ci gamonie, do cholery znowu poszli. Dziewczyna wiezie nas chyba przez pol miasta. Po paru ladnych kilometrach dojezdzamy do jakiejsc zupelnie nowej dzielnicy turystycznej gdzie jest duzo bialych i rowie duzo burdeli. Znowu myslimi o Lukaszu, jak bedzie mu smutno, kiedy bedziemy mu to opowiadac. Na miejscy okazuje sie, ze w jednej diskotece nikogo nie ma a w drugiej nie wpuszczaja w krotkich spodniach. Jedziemy sie przebrac do hotelu, gdzie spotykamy Luaksza siedzacego z winkiem na tarasie. Mysle sobie, ze to jeden z naszych ostatnich wspolnych wieczorow, wiec nie mozemy go tutaj samego zostawic. Schodze po Tajke na dol i zapraszam ja do nas. Ta jakos dziwnie jest zalekniona ale przychodzi. No i biba sie zaczyna.

Smieszna byla sytuacja jak zgubilem sie w miescie. Kompletnie stracilem orientacje. Nioslem ze soba piwo w torebce, bo tu nie wolno go spozywac bezposredno na ulicy. Postanawiam zlapac konkretnego grzdyla, wyjmuje zatem butelke, mocze pyska i rozgladam sie w okolo zastanawiajac, gdzie ja do cholery jestem. Patrze w swoja lewa strone i oczom nie wierze, widze okolo trzydziestu umundurowanych ludzi nie dalej niz dziesiec metrow ode mnie. Przygladam sie bardziej wnikliwie i nagle stwierdzam, ze walnalem sobie grzdyla pod najwiekszym komisariatem policji w miescie. No niezle mysle sobie, teraz mi nie popuszcza. To moje zatrzymanie sie na chodniku i ostentacyjne pociagniecie z butelki musialo wygladac dla nich jak wyzwanie. Ruszam ostro z buta i o dziwo nikt za mna nie podaza. Znow mialem farta, a musicie wiedziec, ze tutaj taka przyjemnosc moze kosztowac nawet 2 tysiace bahtow.
Dialogi z tarasowki:

Gut sie pyta Tajki:
- Ile trwaja Twoje studnia.
- 5 lat - odpowiada Tajka.
- A na ktorym jestes roku?
- Na pierwszym.
- Na pierwszym? – z niedowierzaniem pyta Gutek – A dlaczego nie na czwartym?
Wtedy niezwykle milczacy dzisiejszego wieczoru Lukasz wtraca:
- Przeciez od czegos trzeba zaczac, nie?

Tajka mowi bardzo slabo po angielsku, opowiada swoja historie i mowi, ze miala kolezanke, ktora byla singlem tak jak ona. Potem poznala chlopaka i teraz wszedzie z nim jezdzie.
- Oh, you are a singer – mowie – it’s nice, what kind of songs are you singing?
Ta wydaje sie nie rozumiec pytania, wiec powtarzam:
- What kind of music do you sing?
Tajka caly czas nie kapuje o co chodzi. Widze, ze Lukaszek wymownie sie smieje z papierosem w ustach i mowi – ale zes teraz zart zapodal.
- Zart? Jaki zart? – pytam
- No przeciez ona mowi, ze jest singlem.

1 komentarz:

Ella pisze...

a ja naiwnie myślałam, jak Lukasz pisal o filmie brazylijskim, że po prostu oglądaliście pornosy ...
a Wy tu ambitne kino :)