poniedziałek, 18 sierpnia 2008

Jaskinie

Walka kogutow zorganizowana przez miejscowe dzieciaki
Okoliczny krajobraz

Gutek kupuje bilety na wejscie do jaskini
Jestem caly pod woda na tym zdjeciu
Kapiel w jaskiniowym jeziorku
Kapiel w przyjaskiniowym zrodelku, woda jest po prostu przezroczysta.
W podziemnym krolestwie
Uwielbiam ryzowiska, maja w sobie cos urzekajacego.
Odbieram swoje sandaly od szewca, mam nadzieje, ze dotrwaja do konca wyjazdu, chociaz sa juz tak rozpieprzone, ze bedzie ciezko.
To jeszcze Vang Vieng w porze sniadaniowej Dzis to dopiero byla przygoda. Z samego rana musialem oddac pranie, buty do szewca i zalawic jeszcze pare innych spraw. Potem ide do biura, wytargowac dobra cene za wycieczke na slonie - moja od dawna wymarzona atrakcje. Wszystko idzie jak splatka, babka wreszcie ulega przedstawionej przeze mnie kwocie, wystawia rachunek, umawiamy sie na godzine, gdy dzwoni telefon. Zbieram sie do wyjscia, ta mnie wola i mowi, ze dzis na slonie nie da rady bo jest komplet, co najwyzej jutro. Myslalem, ze mnie szlak na miejscu strzeli. Ale co mi przyszlo poczac, jutro to my wyjezdzamy mowie, biore kase i wychodze. Idziemy we trzech razem na sniadanie. Taki posilek we trzech, to juz nie pamietam kiedy jedlismy. Wszystko znowu sie uklada, kiedy Gutek stwierdza, ze on juz ma dosc i nie jedzie na polnoc Tajlandii. Odrazu pytam sie Lukasza o jego plany ale o to, tak naprawde nie powinienem sie pytac - oczywiscie odpowiedz brzmiala: "ja tez jade prosto do Bangkoku". Dalej zatem, bede musial pojechac samemu. Szkoda, bo przyzwyczailem sie juz do tych drani, a poza tym jestem takim gadula, ze ciezko mi bedzie samemu wytrzymac. Jednak na polnoc trzeba jechac.

Jak juz sie okazalo, ze oni wala prosto z Vientiane do Bangkoku, to wpadlem na pomysl, ze juz nie musimy sie tak ostro trzymac kalendarza jak wczesniej. Zaproponowalem, zebysmy zostali dzien dluzej. Ci sie z usmiechem na gebach zgodzili, bo strasznie nie lubia nigdzie jezdzic. Wiec bede mogl wreszcie pojezdzic na sloniach, Gutek tez sie na nie zdecydowal.

Dzis wyporzyczylismy rowery i zrobilismy okoliczne tourne. Bylo swietnie, jaskinie, ktore tutaj maja to po prostu smietanka. Maja tu ich tyle, ze nie da sie ich zwiedzic w ciagu jednego dnia, moznaby tu buszowac co najmniej tydzien, a i tak zwiedziloby sie tylko te najbardziej znane i dostepne dla turystow.

Wybralismy sie do najwiekszej i mieszczacej sie najblizej miasta. Jaskinia ogromna z oswietleniem w srodku. Jednak latareczki nam sie przydaly, bo czesc jaskini byla nieoswietlona a rownie ciekawa. Potem kapiel w przyjaskiniowym zrodelku - fantastyczna ulga w tak upalnym dniu. Jedziemy do drugiej jaskini mniej turystycznej niz pierwszej. Przejezdzamy most po drodze, okazuje sie, ze za taki przejazd chca dolara od turystow. Juz mamy dosc tych turystycznych oplat i po prostu dla zasady i fanu, na pelnym gazie ruszamy przed siebie. Przejezdzamy most i slyszymy przerazliwy krzyk bileterki. Za chwile pedzi za nami na motorze, nie zatrzymujemy sie, olewamy sytuacje. Jedziemy dalej, kiedy slysze krzyk Guta. Okazalo sie, ze baba przyjechala Honda i chciala go przejechac. To sie nazywa determinacja, takich bileterow powinnismy importowac do Polski i zatrudniac w urzedzie podatkowym. Odrazu przypomnial mi sie brak lukaszkowej adrenaliny. Przeciez przez ten most jeszcze bedziemy musieli wrocic.

Kolejna jaskinia to juz prawdziwa atrakcja. Idzie z nami przewodnik, w srodku nie ma zadnego oswietlenia i jest hardcorowo. Tyle tylko, ze ja zalozylem odebrane dopiero co od szewca sandalki, wiec po wplywem wilgoci znowu mi sie rozpieprzyly. Kurde, chyba bede musial kupic nowe. Po zwiedzaniu jaskini znowu kapiel w zrodelku i ruszamy z powrotem na most. Jade srednio szybko, bo jestem tak zly na babe za to co zrobila, ze teraz dopiero zamierzam ja wziac w obroty w razie jakiejs awantury. Ale o dziwo nie ma jej, w zamian stoi jakis facet, chyba nas poznaje ale nic nie mowi.

Jak wjechalismy do wioski zobaczylem trzech mezczyzn z karabinami w reku wchodzacych do dzungli. Byli to miejscowi, zaczalem ich gonic na rowerze i wolac. Mysle sobie ale bedzie material i jakie beda zdjecia, odezwala sie we mnie reporterska iskierka. Ci natychmiast zaczeli uciekac. Czyzby to byli partyzanci, ciekawe?

2 komentarze:

Ella pisze...

rozwaliły się sandałki ? no problem - czemu nie kupisz nowych ? kupujesz tyle rzeczy, że jedna para butów ... albo przerób na buty skorupę żółwia :D

Tomek pisze...

Wlasnie, ze jest to zajebisty problem. Nie chce kupowac nowych nie dlatego, ze skapie. Tutaj jest wszystko dziesiec razy tansze. Nie kupuje, bo jak przywiozlem nowe klapki z Polski to mnie optarly jeszcze w Bangkoku i rana od tego obtarcie po dzis dzien mi sie paprze. Tu jest tak wigotno, ze nawet drobne rany w ogole nie chca sie goic. Przez caly wyjazd mam od tego klapka problem. Nie wyobrazam sobie zatem, zebym mial teraz eksperymentowac z nowymi sandalami, zwlaszcza, ze juz jedna noge mam kontuzjowana. Te sa rozchodzone kilkuletnim lazeniem sandaly. Chcialem je pogrzebac w Bangkoku, dzielnie zasluzyly sobie na to miejsce. Jednak nie wiem czy dotrwaja.