czwartek, 14 sierpnia 2008

Luang Prabang

Nie wiem, czy jest to faktycznie najpiekniejsze miasto Azji – po pierwsze za malo znam Azje, a po drugie tego typu opinie z gory wydaja mi sie przesadzone. Musze przyznac, ze miasto jest bardzo ladne, z pewnoscia najladniejsze ze wszystkich, jakie do tej pory odwiedzilismy na naszym szlaku. Nie jest duze i to jest jego ogromnym plusem. Rozwoj tego miasta zostal sztucznie powstrzymany, aby zachowac jego odwieczny, niepowtarzalny charakter i niezwykle unikatowa atmosfere. Jest to miejsce bardzo tyurystyczne ale to w niczym nie przeszkadza, wrecz ulatwia wypoczynek. Jest doskonala infrastruktura, internet, kawiarnie, restauracje, bary i wszystkie te miejsca, ktore sa potrzebne do zycia zatrzymujacemu sie przejazdem globalpenetratorowi.

Pogode mamy teraz przepiekna, taka jak na samym poczatku naszej podrozy. Slonce leje zarem z nieba. Bardzo nas to cieszy, bo padajacy na polnocy Laosu deszcze wykonczyl nas juz pierwszego dnia, a takich dni mielismy przeciez kilka.

Wczoraj bylismy zmeczeni trudami podrozowanie, wiec po prostu udalismy sie w celach pobierznego obejrzenia miasta. Namawialem chlopakow na bardziej zaawansowane zwiedzanie, jednak Ci nie mieli ochoty. Wieczorem sam poszedlem na Phoussy Market, ktory okazal sie kompletna wtopa, zwykly rynek, jeszcze w dodatku w swoje przewazajacej czesci nieczynny, pewnie ze wzgledu na nieturystyczny sezon.

Przechadzajac sie po miescie, spotkalismy znajoma dziwczyne ze Stanow, ktora pozanlismy w busie podczas pamietnej przejazdzki. Powiedziala, ze jest tez z nimi Niemiec, wiec umowilismy sie na wieczor. Gutek zniknal gdzies wrano, wychodzac z hotelu. My spotaklismy sie z Amerykanami i zaczelismy biesiade. Gutek wrocil po 22.00, okazalo sie, ze spotkal Niemca i przesiedzial z nim prawie caly dzien w roznych barach. Poszlismy zatem i po Niemca, a gdy go znalezlismy rozpoczela sie mega impreza. Jak to dobrze, ze udalo mi sie przekonac Lukaszka, zeby kupic bilet na wycieczke do Pak Ou, bo w przeciwnym razie na pewno bysmy imprezowali do rana i nie wstali na czas, a tk udalo sie nam polozyc przed trzecia. Kiedy go obudzilem rano, stwierdzil, ze gdyby nie wybulil kasy za wycieczke, to na pewno by na nia nie pojechal.

Z samego rana kupil sobie piwko, potem poszedl po nastepne. W tym czasie akurat nasza grupa miala zajmowac miejsca w lodzi. Lukaszka nie ma, wiec tlumacze przewodnikowi, zeby chwile zaczekal. Ludzie sie juz niecierpliwia, a pewien Francuz pyta mnie, czy chodzi o tego chlopaka, ktory poszedl po piwo (nie wiem skad to wiedzial) i oczywiscie o to, skad jestesmy. Widze jak Lukaszek wreszcie biegnie z tym piwem. Ladujemy sie na lodz i plyniemy w gore Mekongu. Plynie sie ponad dwie godziny, wiec Lukaszek zdycha po drodze. Wreszcie kiedy doplywamy do Budda Cave, okazuje sie, ze jest to totalny badziew, mala jaskinia, wypelniona posagami Buddy (wtedy przypomina mi sie to co mowila Edzia, ze plynela kawal drogi do jakiejs jaskini a to sie okazal kompletny badziew). Na dodatek jeszcze chca od nas jakies bilety w mega wysokiej cenie 2,5 dolara. Olewamy babke bileterke i wchodzimy do jaskini. Lukaszek mowi do niej ok, ok, jutro, jutro. Nie zamierzaja nam tych biletow tak latwo podarowac, szczegolnie, ze turystow jest cala masa i wszyscy je kupuja. Po wyjsci z jaskini znowu nagabuja, ale tlumacze gosciowi, ze nikt nam wczesniej w biurze nie mowil, ze beda jakies dodatkowe bilety za wstep. Koniec koncow, nie placimy i wchodzimy na lodz.
W powrotnej drodze plyniemy jeszcze do wioski whisky, podobno tam produkuja whisky – jest to kluczowy punkt programu dla Lukaszka. Jednak nic z tego, nie mozna obejrzec procesu produkcyjnego, moze tylko kupic whisky, oczywiscie w wygorowanej cenie. Na pocieszenie znajduje tutaj fajke do palenia opium, taka jak chcialem kupic, targuje sie straszliwie zaciecie i wreszcie ja kupuje. Potem kupuje jeszcze jedna, zupelnie inne go typu i wracam z zadowoleniem do lodzi. Teraz, to juz na prawde jestem zadowolony z tej wycieczki. Uwazam, ze samo przeplyniecie Mekongiem bylo spora atrakcja. W powrotnej drodze trafiamy na ogromnego i rozwscieczonego wodnego weza – sa one niezwykle niebezpieczne bo nie ma na nie surowicy, wiec po ukonszeniu mozna kojfnac. Lukaszek caly czas marudzi na ta wycieczke, mowi, ze jest senny i nie wie po co tu sie wybral. Pytam sie go – czy wolalby w tym czasie siedziec w hotelu? Odpowiada, ze tak, wlaczylby sobie jakis film, czy pogral na komputerze. Kompletnie tego nie moge zrozumiec, jednak mysle, ze to wynika z totalnego zmeczenia ta podroza. Jedno wiem na pewno, ze nie bede Lukaszka juz wiecej namawial na zadne zwiedzanie. Wieczorem okazuje sie, ze Lukaszek ma goraczke, wiec sami z Gutkiem i Niemiaszkiem wyruszamy w miasto. Postanowilismy spenetrwoac kilka miejscowych barow, udalo sie to zrobic, jak na moj gust dosc powierzchownie, bo Niemiaszek wymiekl juz pare minut po polnocy. Stwierdzil, ze jest nadal tak bardzo zmeczony po wczorajszej imprezie, ze juz nawet nie jest w stanie dokonczyc tego piwa, ktore stoi przed nim. Pomyslalem sobie, ze jeszcze pare dni tu zostaniemy i faktycznie wykonczymy biedaka, postanowilem zatem dac mu jeden dzien wolnegoJ

3 komentarze:

Cuzco pisze...

"Prawdopodobnie najpiękniejsze miasto Azji" - a żadnych zdjęć :( Podobno najlepsze widoczki są ze wzgórza Phu Si :) A wiesz,że w Luang Prabang przypada najwięcej świątyń na metr kwadratowy na świecie? I może warto też zerwać się kiedyś z łóżka przed 5-tą (opcjonalnie: nie kłaść się do 5-ej po imprezowaniu) i zobaczyć słynny pochód mnichów?

Ella pisze...

my chcemy zdjęć!
a tego węża też sfotografowałeś? Próbował Was zaatakować ?
U Łukasza czytałam, że wyprawa do jaskini miała bardziej konfliktowy przebieg :)

Tomek pisze...

Zdjec nie ma, bo straszliwie wolno chodzi tu internet, wczoraj naprawde bardzo chcialem jakies zamiescic. Jednak ciagle sie cos chrzanilo, trace juz cierpliwosc do tego kraju i indolecje niektorych ludzi.

Swiatyn to ja juz mam po uszy ale przeciez nie mozna tu byc i ich nie widziec, wiec dzis rano wybralem sie na mala przechadzke. Bylem juz chyba w pieciu, wiec teraz postanowilem sobie zrobic przerwe i wejsc na internet.

Tak, Lukasz lubi dramatyzowac, a ja skolei lubie pozostawic niektore tematy jedynie w swojej pamieci. Co do weza to plynelismy niestety zbyt szybko, wiec nie ma zdjecia. Ale jakby mogl to by zezarl cala lodke, przeplywal obok nas rzucajac sie w wodzie i wystawiajac jezor, byl po prostu wkuriowny na maxa - powiedzial Lukaszek. A Ty bys sie nie wkurwil jakby jakis matol najechal lodzia na Ciebie - zapytalem?