sobota, 30 sierpnia 2008

Spokojny dzionek

Taki wlasnie ten dzionek byl - do czasu oczywiscie. Bylismy tak zmeczeni imprezowaniem dnia poprzedniego, ze nie dalismy rady wyjechac do Bangkoku i zostalismy w Ayuthaya jeden dzien dluzej. Ja glownie przesiedzialem na necie, zeby naprawic swojego bloga. Gutek szwedal sie po miescie i jak to mowi moja mama - szukal dnia wczorajszego.
Przyszedl wieczor. Zaczelo sie jak zawsze tym, ze wyszlismy na jedno male piwko. Potem drugie, trzecie i trafilismy do lokalu, w ktorym siedzielismy wczoraj. Nie bez kozery wlasnie tam trafilismy. Otoz managerka tego miejsca jest cudnej urody kobieta. Postanowilismy zajrzec do niej i dowiedziec sie co slychac. Oczywiscie siedzi przy stoliku, zaprasza nas do srodka od samego progu. Jest juz sporo po 24.00, wiec nie ma praktycznie ludzi poza jedna ekipa siedzaca przy dwoch stolikach. To wlasnie zwrocilo moja uwage. Mialem wrazenie, ze jest to jedna ekipa a zajmowali dwa stoliki, jeden tak jakby nieco na uboczu. Poza nasza znajoma, byla tam tylko jedna kobieta, poza tym z osmiu typow. Typy to dobre okreslenie na tych gosci.
Mowie do Guta:
- Stary, to nie jest wczorajsza ekipa, to zupelnie inni ludzie.
- Widze, conajmniej klase nizej - odpowiada Gutek,
- Nie o to chodzi, Ci goscie to przestepcy - odpowiadam - przynajmniej tak mi sie wydaje, a szczegolnie musimy uwazac na tego jednego typa.
- Wiesz, ze jak spojrzalem na niego, to o tym samym pomyslalem - mowi Gutek.
To taka nasza refleksja. Zaraz nawiazuje przyjazne kontakty z miejscowymi, choc szybko sie orientuje, ze nie mowia w ogole po angielsku. Nasza managerka, choc kompletnie pijana, to stara sie pelnic najlepiej jak potrafi obowiazki tlumacza. Jeden z nich jest tak podekscytowany nasza wizyta, ze nawet robi mi prezent ze swojego szala. Zaczyna mnie uczyc tajskiego, ja sie odwdzieczam polskim, jest ogolnie wesolo. Gutek siedzi kolo naszej znajomej i z nia gada, nagle widze, ze geba mu blednie. Baba mu wlasnie oznajmila, ze Ci goscie to miejscowa mafia. Slysze jak baba mu to glosno powtarza, bo Gutek ma mine jakby nie rozumial. Mowie do babki, zeby nie zartowala, ta mi odpowiada, ze nie zartuje, ze to sa bardzo bogaci i potezni ludzie, a szczegolnie ten i pokazuje na goscia, od ktorego dostalem szalik. Mowi, ze oni w ogole nie kumaja po angielsku i ze ten gosc jest nieco szalony ale tutaj jestesmy goscmi i nic nam nie grozi, mozemy byc spokojni. Pytam sie - czy to koles kiedys kogos zabil? Babka odpowiada, ze na pewno wiele razy ale zebym byl spokojny, nic nam nie grozi. Gutek juz chce sie zmywac. Ja zaluje, ze nie ma Lukaszaka, ten to dopiero by sie tu odnalazl. Jestem ciekaw, jak sytuacja sie rozwinie i namawiam Guta, zebysmy jeszcze chwile zostali. Sytuacja sie rozwija tak, ze po typa, ktory dla mnie wygladal najbardziej groznie podjechala chyba jego zona albo dziewczyna. W kazdym badz razie zbluzgala go jak psa, wrzeszczala strasznie, juz myslelismy - no ladnie, teraz sie zacznie awantura. A tu nie, koles wstaje od stolika, zabiera papierosy i wychodzi - tutejsze kobiety maja niezwykly temperament, na pewno nie jest latwo okielznac takiego faceta, a tu prosze wyszedl jak trusia. Jedni odjezdzaja, przyjezdzaja inni. Zjawia sie nawet wczorajszy pedal, co ciekawe teraz jest zupelnie innym czlowiekiem. Wczoraj brylowal w towarzystwie, dzis skacze kolo tych facetow jak jakis klaun. Widac, ze wspina sie na wyzyny swojej wyobrazni, zeby im dogodzic najlepiej jak tylko potrafi. Oczywiscie na zrobienie laski przez niego, to oni raczej nie maja ochoty. Gutek nagle sie kapuje, ze Ci goscie przy drugim stoliku to sa chyba ochroniarzami tego pierwszego goscia. Bardzo mozliwe, ze tak jest. Geby maja tak beznadziejnie glupie, ze raczej nie mogliby wykonywac czegos innego. Nie moge sie oto zapytac managerki, bo jest ten pedal, co gada po angielsku i moglby szybko przetlumaczyc moje pytanie. Postanawiamy opuscic to wspaniale miejsce w momencie lekkiego uspienia imprezowej atmosfery. Nasza znajoma wydaje sie byc zadowolona z naszego wyjscia, jakby ta cala sytuacja ja nieco stresowala. Dzis udalo nam sie polozyc przed 4.00, wiec jest szansa, ze jutro wstaniemy i wyjedziemy z miasta.
Jeszcze sasiad walil w sciane jak przyszlismy do hotelu. Znowu zalowalismy, ze nie ma Lukasza. Ten to by mu dopiero pokazal swoja glosna gadka, jakby zarzucil jakas historie, jak to ma w zwyczaju. Odpukalismy tylko sasiadowi, pozyczylismy dobrej nocy po naszemu i walnelismy sie do wyra.

1 komentarz:

kuba pisze...

Trzeba było wrócić na imprezę i powiedzieć gościom, że niestety nie możecie spać, bo strasznie się ktoś za ścianą tłucze i nie wiecie co zrobić... hi hi